niedziela, 20 maja 2012

Notatki z Homilii 3.06.2006

Rzym 3.06.2006r.
Wigilia Zesłania Ducha Świętego

Dzisiaj w tym mieście ta wigilia zesłania Ducha Świętego jest czasem ukazania się wiosny rozwoju ruchów. Chciałbym, żebyśmy zobaczyli, jakie jest nasze życie charyzmatem RRN. Żadna odnowa ruchów nie przyniesie owoców, jeśli nie będzie prowadziła do świętości. Jest to jedyne wezwanie – wezwanie do świętości. Nie jest to wezwanie twarde, jest to droga do świętości przez Matkę Bożą, ciągła prośba, aby Jej życie stawało się dla nas. Wtedy to wezwanie do świętości przestaje być niemożliwe.

Pierwsze czytanie z Księgi Ezechiela przedstawia obraz martwych kości, obraz, który odpowiada temu, co z nami, co ze mną się dzieje. Każdy potrzebuje powiewu Ducha Świętego, aby się przemienić, aby obraz martwoty przeminął. Czy widząc ten obraz, widzę siebie? Głównym przesłaniem kongresu ruchów było piękno i realizm. Chodzi o realizm, czyli o prawdę. Prawda o nędzy połączona z miłością Boga nie jest smutna, to złudzenia są smutne. Niemożność przemiany wiąże się z nieuznaniem prawdy o sobie, to, co przed sobą ukrywam jest najbardziej bolesne, bo Bóg, aby mnie ratować, pokazuje mi to gwałtem. Jakie są nasze pragnienia, myśli? Jakie są nasze kalkulacje, wybory naszej woli? To tchnienie Ducha jest nam koniecznie potrzebne.

Drugie czytanie przypomina, że każdy otrzymał pierwsze dary Ducha, które niczego nie gwarantują. Nasze ciało chce wyzwolenia, chce Boga. Dzisiejszej nocy zadać sobie pytanie: czy nadal jest w nas pragnienie świętości? Spełnieniem nie jest przyjazd tutaj, spełnieniem jest posiadanie Boga, zjednoczenie z Nim.
Czy to pragnienie jest we mnie żywe? Jest to pytanie na wagę mojego życia, na wagę mojego zbawienia.
Czy jest w tobie pragnienie świętości wbrew temu, co przeszkadza ci w odnalezieniu Boga?
Czy to jest pragnienie twojego serca, umysłu, woli, czy chcesz Boga? Jest to pytanie na wagę zbawienia i na wagę istnienia Ruchu. Od tego „chcę, pragnę” zależy wszystko.
Czy jest w nas gotowość, aby Pan Bóg nas całkowicie zakwestionował? Musimy postawić się w sytuacji apostołów, którzy strwożeni prosili o Ducha Świętego, byli zagubieni, stracili ludzką nadzieję. Radość przyjęcia Ducha Świętego musi bazować na prawdzie o człowieku, o świecie, muszę pragnąć przyjęcia tej prawdy w takiej mierze, jak Pan Bóg uzna za konieczne – wtedy mój wybór Boga będzie trwały.
Jezus Chrystus jest źródłem wody żywej, On udziela łaski. To oddaje naszą duchowość, bo jest to duchowość łaski, nie nędzy. Bóg zaleje tę odkrytą prawdę, nędzę, swoją łaską, która wszystko przemieni, sprawi, że będę wolny, szczęśliwy.
Jak mogę przyjąć Boga? Jedynym moim pragnieniem powinno być, by mieć Go więcej i ciągle więcej, aby dusza odkryła to, co przynosi szczęście i chciała czerpać z daru łaski.

Chciałbym, żebyście w czasie dzisiejszego czuwania zobaczyli, jakie jest wasze życie, czy Eucharystia jest centrum, czy każdą chwilę odnosicie do mszy świętej? Pan Bóg kocha kształtować nas przez czekanie.
Czy nasze życie jest przeniknięte skruchą i wdzięcznością?
Czy odnoszę swoje życie do Pisma Świętego? Przez te elementy mogę otrzymać wodę żywą, czy są one w nas obecne?
I jeszcze jedno: więź z Kościołem, z Piotrem – nasza duchowość jest całkowicie eklezjalna. Jeśli każdy z nas nawraca się, to ubogaca Kościół, każdy nasz czyn ma wymiar wspólnotowy. Wezwanie do posłania, do misji, do apostolstwa życia wewnętrznego.
Czy rzeczywiście dzielę się z innymi tym zdumiewającym spotkaniem z Bogiem, który mnie kocha?
Czy może jesteśmy cierpiętnikami rozżalonymi na Boga, że zabiera nam oparcia?

Niech to będzie czas obudzenia pragnienia Boga, aby przyniósł wam uwolnienie od siebie i radość bycia w Bogu.

niedziela, 13 maja 2012

Notatki z Konferencji 3/4.06.2006

 3/4.06.2006r., Rzym

Słowa Ojca Świętego z Jasnej Góry, gdzie słowo Jasna Góra zostało zastąpione słowem Rzym: „Jak apostołowie wraz z Maryją „weszli do sali na górze” i tam „trwali jednomyślnie na modlitwie” tak i my dziś zgromadziliśmy się w Rzymie, który w tym momencie jest dla nas „salą na górze”, a Maryja, Matka Pana, jest pośród nas. Ona dzisiaj prowadzi naszą medytację. Ona uczy nas modlitwy. Ona wskazuje nam, jak otwierać umysły i serca na moc przychodzącego do nas Ducha Świętego, którego zaniesiemy całemu światu.”

Uczestniczymy w nocnym czuwaniu oczekując na dary Ducha Świętego, na dary, które zostaną nam udzielone. Tak jak wspomniał papież w swojej Encyklice "Deus caritas est" apostołowie w godzinie Pięćdziesiątnicy będą się cisnąć do Matki Bożej w oczekiwaniu Ducha Świętego. My dziś chcemy być najbliżej Matki Bożej, pod Jej płaszczem, ufając, że to Ona pełna łaski, szczególne narzędzie działania Bożego, obdarzy nas wszelkimi potrzebnymi łaskami, koniecznymi do właściwej dyspozycji serca, by w pełni otworzyć się i przyjąć Ducha Świętego. Modlitwa jest istotą naszego spotkania. By ożywić otwarcie na Maryję sięgnijmy do słów powiedzianych do Juana Diego: Czyż nie jestem przy tobie Ja, twoja Matka?
Czy to nie Ja dzisiaj jestem źródłem twojej radości?
Czy tego dnia nie jesteś ukryty w fałdach mego płaszcza?
Czy dzisiaj jeszcze czegokolwiek innego potrzebujesz?
Jeżeli wierzymy w te słowa, to w Maryi mamy wszystko, aby otworzyć się na dary Ducha Świętego.

Anioł zapowiedział Maryi – Duch Święty zstąpi na Ciebie. Benedykt XVI w czasie homilii na Błoniach w Krakowie ukazał nam istotę wiary, która jest czymś kluczowym w życiu z Bogiem. Matka Boża chce ożywiać w nas Ducha wiary: „Wierzyć to przede wszystkim znaczy uznać za prawdę to, czego do końca nie ogarnia nasz umysł. Trzeba przyjąć to, co Bóg nam objawia o sobie, o nas samych i o otaczającej nas rzeczywistości, także tej niewidzialnej, niepojętej, niewyobrażalnej. Ten akt przyjęcia prawdy objawionej poszerza horyzont naszego poznania i pozwala dotrzeć do tajemnicy, w jakiej zanurzona jest nasza egzystencja. Jednak zgoda na takie ograniczenie możliwości rozumu nie przychodzi łatwo. I tu wiara jawi się w swoim drugim wymiarze: jako zaufanie osobie – nie zwyczajnej osobie, ale Chrystusowi. Ważne jest w co wierzymy, ale jeszcze ważniejsze, komu wierzymy”. Trzeba przyjąć to, co Bóg objawia nam o sobie, o nas samych i o otaczającej rzeczywistości.

Spróbujmy przeanalizować, jak Bóg objawia nam tę prawdę w czasie celebracji Eucharystii. W czasie mszy św. uznajemy, że jesteśmy grzeszni, by móc w niej godnie uczestniczyć. Uznajemy prawdę o naszym grzechu. To grzech sprowadził na nas nieszczęście, gdyby nie szalona miłość Boga, bylibyśmy potępieni. Wcielenie i odkupienie jest wyrazem miłości Boga. Prawda o tej odkupieńczej ofierze uobecnia się w czasie każdej mszy św., i tę prawdę należy widzieć jako coś fundamentalnego w naszym życiu. Oto grzesznik zostaje odkupiony mocą ofiary, jaką za niego składa Syn Boży. Ten sam Chrystus pojawia się na ołtarzu z duszą, ciałem i bóstwem i składa Siebie w ofierze przebłagalnej za nas, składa w ofierze Swoje Ciało chwalebne. Jak wspaniała jest ta prawda o miłości Boga do nas ludzi grzesznych, którzy, gdyby nie zostali odkupieni, byliby potępieni.

W czasie Eucharystii, której zawsze przewodniczy Chrystus w świetle wiary uczestniczą z nami wszyscy aniołowie i święci. Cała egzystencja jest przeniknięta Bożą obecnością. W czasie celebracji Eucharystii w jakimś stopniu uczestniczymy w liturgii niebieskiej, przede wszystkim razem z Jezusem Chrystusem i Najświętszą Maryją Panną. Ważnym elementem jest ten drugi wymiar związany z zawierzeniem się Bogu: „Wierzyć – to znaczy zawierzyć Bogu, powierzyć Mu nasz los. Wierzyć – to znaczy nawiązać głęboko osobistą więź z naszym Stwórcą i Odkupicielem w mocy Ducha Świętego, i uczynić tę więź fundamentem całego życia” (z homilii Benedykta XVI). Kiedy odkrywamy prawdę o Bożej miłości do nas ludzi grzesznych, o Bożej obecności w naszym życiu, to rodzi się naturalna potrzeba wyjścia naprzeciw tej miłości, powierzenia jej naszego życia. W czasie Eucharystii ma miejsce ten niezwykły czas, gdy spotykamy się z naszym Zbawicielem. Kiedy do Niego – Zbawiciela, możemy się zwracać wprost i możemy kształtować w nas głęboko osobistą więź z naszym Stworzycielem i Odkupicielem. Na tyle, na ile otwieramy się na tę więź w Eucharystii, na tyle możemy uczynić ją fundamentem naszego życia.

Matka Boża chce, byśmy ufnie przyjęli Jego zbawczą ofiarę za nas, ufnie powierzyli Mu całe nasze życie, bo tylko On nas kocha i to On posyła dzisiejszej nocy Ducha Świętego po to, byśmy umocnieni Jego łaską otworzyli się naprawdę, byśmy umocnieni Duchem Świętym budowali głęboką więź z naszym Stwórcą i Odkupicielem i czynili ją fundamentem naszego życia. Tego z całą pewnością chce Matka Boża.

Prośmy Maryję, by Ta która jest najukochańszą Matką i doskonałym przykładem miłości okazywanej Chrystusowi, by Ona w nas otwierała się na dary Ducha Świętego, jakie dzisiaj zostaną udzielone. Prośmy Maryję, by te dary były przez nas właściwie przyjęte. Prośmy o łaskę przyjęcia tych darów przez cały Kościół, by cały Kościół mocą tych darów się odrodził. By Matka Boża przemieniała serca ludzkie stosownie do Bożego zamysłu. Dlatego również w drodze powrotnej nie chodzi tylko, żeby wrócić i odpocząć, ale żeby udzielone dary mogły być właściwie przyjęte. Droga powrotna jest równie ważna albo ważniejsza niż ta droga, która doprowadziła nas tutaj.

I jeszcze jedna refleksja związana z kongresem ruchów katolickich i nowych wspólnot, który się zakończył tego dnia. Poczułem się odpowiedzialny za to, co jest mi osobiście dane, za to, co jest dane nam wszystkim. Życie duchowością, która jest nam dana. Nie widzę podobnego daru w innych ruchach – one mają swoje zadanie, takie, do którego my się nie nadajemy. Ale nadajemy się do tego, by być niesionymi w ramionach Matki Bożej i by w ten sposób miłość nieść światu, by Duch Święty mógł nas przemieniać i przemieniać świat. Byśmy byli na tyle mali, by Matka Boża w nas żyła, by mogła przemieniać świat, byśmy tego oczekiwali i pragnęli. Poczułem się odpowiedzialny za wszystkie zmarnowane łaski, może wy też się tak poczujecie. Ale to nie powinno nas przytłaczać, powinniśmy bardziej ufnie oczekiwać wszystkiego od Boga. Problem polega na tym, by Matka Boża mogła te dary przyjmować, by przyniosły owoc, dzięki Jej otwarciu.



niedziela, 22 kwietnia 2012

Notatki z konferencji 13.05.2006

13.05.06, Warszawa

    Bóg przemawia do nas przez wydarzenia. A jakie są te ostatnie wydarzenia? – Ruch został zaproszony poprzez Radę Papieską do spraw Świeckich, tzn. poprzez przewodniczącego Papieskiej Rady, który występuje w imieniu Papieża. Zaproszenie, by Ruch włączył się w czuwanie modlitewne w przeddzień Zesłania Ducha Świętego.
Spróbujmy na to wydarzenie spojrzeć w świetle wiary.

    Apostołowie oczekując na zesłanie Ducha Świętego, przez 9 dni modlili się z Matką Bożą. Wszystko zostawili, nic ich nie interesowało, dlatego, że miał przyjść Duch Pana. Nic ważniejszego nie istniało dla nich. 9 dni jedności, modlitwy z Maryją w oczekiwaniu na zrodzenie Kościoła, na dary Ducha Świętego, które miały uzdolnić do przyjęcia łask, jakimi Bóg chciał ich obdarzyć.

Duch obecny w Kościele sprawia, że możemy się modlić, możemy wyznać z wiarą: Panem moim jest Chrystus. Niemożliwym byłoby istnienie Kościoła bez Ducha Świętego. Niemożliwym byłoby nasze życie chrześcijańskie bez Ducha Świętego. Niemożliwy byłby jakikolwiek sakrament bez Ducha Świętego.
Rokrocznie Kościół świętuje zesłanie Ducha Świętego. Kościół przez 9 dni modli się o łaski otwarcia na dary Ducha Świętego. W świetle wiary postrzegamy, że zesłanie Ducha Świętego uobecnia się. Uobecnia się to, co miało miejsce 2 tys. lat temu. Duch Święty zstępuje na Kościół.

W świetle wiary, zaproszenie Ruchu do udziału w modlitwie oczekiwania jest łaską. Skoro w Ruchu są ludzie dążący do świętości, to wszyscy członkowie powinni włączyć się w modlitwę Kościoła i przez 9 dni oczekiwać na te dary Ducha Świętego. Ze względów praktycznych trudno jest to przeprowadzić tak, jak byśmy chcieli. Ale oto Matka Boża daje nam wspaniały dar w postaci pielgrzymki do Rzymu. Będziemy próbowali już od piątku przed Wniebowstąpieniem Pańskim modlić się i oczekiwać na dary Ducha Świętego. A punktem kulminacyjnym będzie modlitwa w autokarach – program na pielgrzymkę w oparciu o Zeszyty 44 i 45. Ukazały się one teraz. Duch Święty chciał, aby one były przygotowaniem dla nas i tym, co pozwoli w drodze powrotnej korzystać z tych darów. Są to zeszyty Maryjne.

Matka Boża, która przygotowywała Apostołów na przyjęcie darów Ducha Świętego – Ona jedna była łaski pełna, Ona jedna Go znała. Dlatego Ona jedna najdoskonalej umiała ich przygotować. I ta sama Matka Boża chce nas przygotować na zesłanie Ducha Świętego.

Jeżeli nie możesz ze względów praktycznych oczekiwać przez 9 dni, to spróbuj (zwłaszcza, jeśli jest to dla ciebie wykonalne, jeśli pozwala ci zdrowie i środki finansowe, jakich Bóg ci udziela) włączyć się w tę pielgrzymkę, gdzie rozważając treści zeszytów będziemy się otwierali na Matkę Bożą (na to szczególne narzędzie), która chce nas przygotować na ten szczególny moment.

Tę pielgrzymkę do Rzymu należy traktować jako dar od Pana Boga. Pan Bóg ulitował się nad nami i chce, byśmy nie zmarnowali kolejnego zesłania Ducha Świętego. On chce nas ubogacić Sobą, przemienić, uświęcić. Pielgrzymka jest dla nas środkiem dla naszego uświęcenia. Oczywiście ci, którzy nie mogą pojechać, niech się włączą duchowo w tę pielgrzymkę do Serca Kościoła, jakim jest Rzym. Do udziału w tej pielgrzymce warto zachęcić nie tylko członków Ruchu, bo byłoby to szczytem egoizmu, gdybyśmy chcieli te łaski zachować dla siebie.
My wiemy, jak Pan Bóg bardzo nas kocha przez Maryję, jak bardzo Matka Boża jest obecna w naszym życiu i chce nas przygotować na zesłanie Ducha Świętego. Ale powinniśmy podzielić się tym bogactwem z tymi, którzy jeszcze nie otrzymali tej łaski. Możemy ich zaprosić do udziału w tej pielgrzymce. Możemy im powiedzieć: wyruszamy do stolicy św. Piotra, by wspólnie modlić się z Papieżem, by wspólnie oczekiwać na dary Ducha Świętego; pielgrzymka Papieża do Polski trwa krótko i ta pielgrzymka może być sposobem, by po raz kolejny dalej się z nim modlić.

Z punktu widzenia Ruchu, bardzo ważnym elementem będzie nocna wspólna modlitwa w jednym z kościołów rzymskich. I tam będziemy oczekiwać na dary Ducha Świętego.
Potraktujmy tę pielgrzymkę jako dar Pana Boga. I jeśli ktoś myśli, że to dużo kosztuje, to niech się zastanowi na co warto wydawać pieniądze. Przecież Bóg daje nam środki finansowe, by służyły naszemu uświęceniu w pierwszej kolejności. Czy nie warto tych pieniędzy przeznaczyć na pielgrzymkę...

Gdybyśmy mieli wiarę, to tej nocy mogłyby się takie łaski rozlać nad Kościołem, że ludzie by się masowo nawracali na całym świecie. Gdybyśmy mieli wiarę! Matka Boża jest z nami i będzie z nami. Będzie nas przygotowywać na otwarcie się na dary Ducha Świętego. Pielgrzymka i nocne czuwanie będzie dla nas okazją, by jeszcze bardziej otworzyć się na Nią, by wspólnie z Nią oczekiwać na ten zalew łask.

Brońmy się przed myśleniem o tej pielgrzymce bez wiary. Myślenie bez wiary jest straszne! Jeżeli myślisz, że to jest kolejna akcja – to nie jedź na tę pielgrzymkę, bo nie warto, bo w ogóle z niej nie skorzystasz, bo nie nawrócisz się. Wyruszaj na tę pielgrzymkę z wiarą, bo to wikariusz Chrystusa nas zaprasza. Jeżeli patrzymy na to w świetle wiary, że jest to zaproszenie Pana Boga poprzez Papieża; jeśli to Pan Bóg mnie zaprasza, bo chce mnie ubogacić Swoimi łaskami – to wówczas udział w pielgrzymce nabiera zupełnie innego charakteru. To nie jest jakaś tam pielgrzymka. Pielgrzymek jest wiele, ale ta jest wyjątkowa. Jest wyjątkowa ze względu na wyjątkowy okres liturgiczny, ze względu na materiały, jakie Pan Bóg nam daje, które bezpośrednio wskazują na Maryję, jako Tę, która chce nas przygotować na zesłanie Ducha Świętego. Jest wyjątkowa ze względu na to, kto nas zaprasza i z kim i gdzie będziemy się wspólnie modlić. Nie zmarnujmy szansy, jaka się przed nami otwiera. Potraktujmy to jako zaproszenie samego Pana Boga, skierowane do nas poprzez Papieża.
Dlatego zachęcam do zaangażowania się w tę pielgrzymkę. Jeśli ktoś nie może, niech duchowo się łączy i skorzysta z łask. A jeśli może, to niech właściwie użyje środków finansowych, jakie Pan Bóg dał mu do administrowania. Pieniądze nie są nasze. Pan Bóg nas rozliczy, czy wydaliśmy pieniądze na to, co uświęca, czy też woleliśmy wzgardzić kolejną szansą i przeznaczyć pieniądze na to, co mól i rdza zniszczy prędzej czy później.

niedziela, 8 kwietnia 2012

poniedziałek, 12 marca 2012

Notatki z homilii 13.05.2006

13.05.2006r., Warszawa

Ciągle powracamy do katechezy wielkanocnej Kościoła – przewija się w niej ciągle motyw prawdy o tych, którzy doprowadzili do śmierci Jezusa. Zarówno św. Paweł jak i św. Piotr mówią, że są winni Jego śmierci, ale zarazem wielokrotnie pada podkreślenie, że nie byli w pełni świadomi. Takie postawienie sprawy przez tych, którzy są filarami Kościoła jest podejściem całkowicie duchowym. Przecież Jezus Chrystus był dla nich wszystkim, ośrodkiem życia i nadziei. Jego strata była stratą wszystkiego. W rozwijającym się Kościele ta strata została czymś zastąpiona – działanie Ducha Świętego zastąpiło fizycznie samego Jezusa. Stąd patrzą na życie inaczej, oparcie jakim był Jezus żyjący wśród nich zostało zastąpione życiem wiary.

Apostołowie w tym czasie doświadczyli nocy zmysłów. Ten czas, w którym nie było Pana, w którym oczekiwali na zesłanie Ducha Świętego był czasem ich oczyszczenia i przemiany duchowej.
Widzenie roli zbawienia dla każdego człowieka sprawia, że ich spojrzenie na świat, na ludzi, na oprawców Jezusa jest inne, ale także ich życie jest inne. Ta strata została zastąpiona przez Ducha Świętego – jest to pewien model, do którego zmierzamy. Taka przemiana musi się w nas dokonać, w naszym życiu, aby było prawdziwie drogą do Boga, aby było prawdziwie apostolskie. Możemy ciągle patrzeć na życie Apostołów i widzieć tę nieskończoną odległość, jaka dzieli nas od ich postawy, ale nie po to, aby się smucić, ale aby głęboko pragnąć nawrócenia.

W czytaniach jest mowa o niebie, o szczęściu wiecznym – jest niezwykle ważne, żebyśmy zobaczyli w niebie cel naszego życia, aby niebo stawało się coraz bardziej konkretne, coraz bliższe. To nie może się stać bez pewnego dystansu, bez doświadczenia goryczy w życiu, abyśmy odkryli, że ono jest bardziej realne, doskonałe i wieczne.
Wiemy, jak to jest trudne, bo bardzo konkretne jest to życie tutaj, na ziemi, ma siłę przyciągania.

Każdy wybór jest wyborem albo doczesności, albo siebie, albo Boga. Egoizm wybiera święty spokój, nie Boga.
Tęsknota za niebem, za zbawieniem, za szczęściem, za przebywaniem z Bogiem musi w nas narastać. Wszystko, co pomaga nam posmakować Boga (nie chodzi o emocje, ale o wolę, rozum), doświadczenie Jego słodyczy – to pozwoli nam łatwiej wybierać Jego, a nie doczesność, nie ograniczenia, czy przeszkody. W naszych wyborach dotyczących modlitwy czy miłości często wybieramy mniejsze dobro, gdyż ono jest łatwiejsze. Chodzi o to, aby wybierać Boga, a wszystko inne będzie nam dodane.

Sprawujemy Najświętszą Ofiarę – to jest chwila, kiedy wieczność jest bliżej, gdyż Eucharystia jest zanurzona w Liturgii niebieskiej. Są to znaki, ale chodzi o to, żeby poprzez te znaki nastąpiło odkrycie, że uwielbienie Boga jest najważniejsze i ono przemienia całą doczesność, nakierowuje ją na Boga. Jesteśmy trochę w sytuacji Tomasza Apostoła, który, żyjąc w bliskości z Panem Jezusem, pyta Go, dokąd idzie i jaka jest droga. Ciągle słyszymy słowa i nie możemy ich usłyszeć.

Problem jest w tym, że pewna wiedza nie przekłada się na życie. Jakby była ciągła obawa straty swojego życia. Ten czas świętej celebracji Eucharystycznej jest dany po to, by dokonało się głębsze poznanie Boga, by narastało w nas pragnienie obcowania z Bogiem, by wola była coraz bardziej nastawiona na Niego, mimo oporu, wręcz niechęci starego człowieka, by umierać.

Eucharystia pozwala nam coraz bardziej zaakceptować swoją przemianę, która jest drogą w nieznane, pewną ciemność Boga, która nas odpycha, ale i pociąga.

Stańmy z otwartym sercem, pragnąc, by On dokonał tej przemiany, by pociągnął naszą wolę, by powstał w nas uparty wybór wybierania ciągle Jego i tylko Jego jako Pierwszego w każdej chwili życia.

piątek, 9 marca 2012

Notatki z Konferencji 31.03.2006

31.03.2006, Warszawa

Słowa konsekracji, które słyszymy podczas każdej Mszy św., kończą się szczególnym wyznaniem: „Oto wielka tajemnica wiary”. Jakby Bóg sam chciał nam przypomnieć, że przez wiarę i tylko przez wiarę możemy się spotkać. To szczególne spotkanie.

Gdybyśmy zobaczyli oczami wiary to wydarzenie, jakim jest Eucharystia, musiałoby ono zostawić w nas ślad; coś mocnego, coś trudnego. Mamy Kogoś, Kto jest Czystą Miłością...

Jak wielki szok musieli przeżyć pierwsi rodzice, gdy tracili raj, niebo; gdy po grzechu stali się nagle jednymi z wielu stworzeń pełnymi lęku. Stracili dom, gdzie mieli pełne poczucie bezpieczeństwa, cieszyli się pełnią obecności Boga.
Tak wielki szok, że ludzie do dzisiaj to pamiętają we wszystkich religiach.

Ale to wszystko jest nic, bo jakże większy jest szok, gdy człowiek spotyka się z Miłością Pana Boga. Spotkanie z tą Miłością może zmienić wszystko. Bóg, który jest samą Miłością i samą Mocą z miłości do nas umiera. Zobaczenie oczami wiary prawdy o Eucharystii musi wywołać szok i to szok, który naprawdę pozostawia ślad.

Człowiek obdarzony tak wielką miłością chce odpowiedzieć na tę Miłość – coś go przynagla, popycha, ale zarazem doświadcza, że nie odpowiada na tę Miłość, że jest w nim jakiś opór, słabość, że jego natura może chcieć i nie chce jednocześnie oddać się Bogu.

Nie chcieć, nie móc, nie potrafić odpowiedzieć na tak wielką Miłość - takie doświadczenie człowieka wywołuje w nim straszliwe rozdarcie; coś, co go strasznie boli. Bóg, który oddaje się do końca i on, który nie czyni tego. To głębokie rozdarcie człowieka, który spotyka Miłość przekraczającą wszystko, sprawia, że w takiej sytuacji człowiek nie może żyć. Musi wołać o Maryję: „Maryjo, żyj we mnie, bo ja nie mogę tak żyć, odpowiadaj za mnie i za mnie oddawaj się Panu”.

Człowiek chce odpowiedzieć na tę Miłość, bo jest to w jego naturze, która nie jest do końca zła, ale im bardziej doświadcza tej szalonej, niepojętej, zdumiewającej Miłości, tym bardziej ten opór wobec łaski wywołuje ból duszy, nienawiść do zła – skruchę człowieka. Taki człowiek staje się samym wołaniem do Maryi.

Gdybyśmy mieli wiarę, zobaczylibyśmy, że żyjemy i poruszamy się w Bogu, że wszystko od Niego zależy i powiązane jest z tym szczególnym darem, jakim jest Eucharystia. Wtedy relacja do drugiego człowieka też by się zmieniła. Chrystus w tym drugim człowieku stałby się taki realny; chcielibyśmy mu służyć - gdybyśmy mieli wiarę i z taką wiarą przyjmowali Eucharystię...
Amen

czwartek, 8 marca 2012

Notatki z homilii 31.03.2006

31.03.2006, Warszawa

W świetle dzisiejszej Ewangelii widzimy, że Chrystus – Syn Boży, jest Jedynym Sprawiedliwym, zakochanym w woli Ojca.
Żydzi chcieli Go zabić – ci, którzy w swoim mniemaniu byli sprawiedliwi, uważali się za wiernych i pobożnych, porządnych i doskonałych – właśnie ci chcieli zabić Jedynego Sprawiedliwego. Właśnie dlatego, że uważali się za sprawiedliwych nie byli w stanie przyjąć Jedynego Sprawiedliwego.

Kiedy chcemy być porządni, doskonali przed Bogiem - nie chcemy być obdarowani Jego łaską przebaczenia i miłosierdzia. Bo sam jestem doskonałym i wielkim. W ten sposób przekonując siebie, że taki jestem, zabijam Go w sobie i odrzucam dar Jego Ofiary.
Aby przyjąć dar Chrystusa trzeba uznać prawdę o sobie i zobaczyć siebie oczami Pana Jezusa.

Nie tylko grzech zabija Sprawiedliwego w naszych duszach, ale życie jakby Boga nie było, nasze szukanie niezależności - są to inne formy odrzucenia Chrystusa, zabijania Go w sobie, odrzucania Jego łaski.

Jak bardzo potrzebujemy wiary w miłość Maryi do nas, aby nie chcieć być porządnym przed Bogiem, ale zapragnąć przebaczenia...To w Ramionach Maryi będzie możliwe, jak możliwe było w przypadku Juana Diego.

Jest tyle form naszej nieporządności, ale ich często nie widzimy, bo boimy się spojrzeć na siebie w prawdzie, bo nasze pragnienie by być porządnym, zaślepia nas.

Dzięki Maryi, dzięki życiu orędziem Matki Bożej z Guadalupe to stanie się możliwe dla nas - pragnienie życia w prawdzie, wybieranie pokory i skruchy, bo „Pan zawsze blisko dla skruszonych w sercu”.
Amen

wtorek, 6 marca 2012

Notatki z Konferencji 5.05.2006 (drugiej)

5.05.2006, Warszawa

Słyszeliśmy przed chwilą, że powinniśmy stracić wszystko, co nie jest Bogiem (tak mówił św. Jan od Krzyża). I większość z nas dobrze wie, jak to jest trudne. Jakże często nasza dusza mówi coś innego, a robi co innego. Jak bardzo nasza wola jest podzielona: jedna część chce Pana Boga, a druga chce bożków. Wiemy teoretycznie, że wykorzenienie jest darem Boga, wyrazem Jego troski i Jego szalonej miłości do nas.

Abraham – miejsce, w którym żył, było centrum świata, a wokół nie było nic, prawie nic. Abraham mógł przecież tam zostać, był przecież ważną osobą. Kto wie, może także zostałby bardzo ważną osobą w mieście? Mógł się zaangażować w to swoje miasto, a potem umrzeć i mieć długi czyściec. Przecież było to możliwe, prawda? Mieć ważne stanowisko, a potem odejść na zasłużoną emeryturę.
Może by cierpiał, że coś go jednak stale męczy i dręczy, bo czegoś nie posłuchał? I dlatego może modlił się do Boga, by Bóg nadał jakiś głębszy sens jego życiu?
I Bóg mógł ulitować się nad nim, bo wiedział, jak Abraham kochał te swoje trony i chce budować cokoły do swojego pomnika. I Pan Bóg wprowadza sito między nim a sobą, jak zresztą było to w przypadku Pana Jezusa i Apostołów. Pan Bóg więc wprowadza to sito – to straszna próba. Ile razy Abraham musiał przejść przez tego rodzaju sito, ciemności niewiele rozumiejąc?

Człowiek, który lgnie do bożków, nie lgnie do Boga, i dopóki nie zobaczy goryczy spotkania z bożkiem, nie wybierze Boga. Dopóki Pan Bóg nie zechce zatruć jakąś goryczą obcowania z bożkiem, dopóki nie da łaski wykorzenienia, to człowiek nie odejdzie od swoich bożków, będzie trwał przy nich.
Dlatego Pan Bóg daje nam szczególny dar upokorzeń, trudnych chwil. Trudnych, ale błogosławionych, bo bez nich przecież nie wybierzemy Boga.
Trzeba wielu prób ażeby ktoś przestał być bogatym młodzieńcem. Bo ile razy Pan Bóg przechodzi i reagujemy smutkiem na straty, bólem z powodu tego, że coś tracimy, ale wtedy mówimy Mu swoje „nie”. To przecież Bogu wprost odpowiadamy negatywnie.

I po wielu latach, gdy dusza osamotniona przez Boga zacznie uświadamiać sobie, że wszystko, co ją otacza to tylko śmieci (jak mówił o. Andrzej), gdy zacznie doceniać dary Pana Boga – te wykorzeniające, to zobaczy też, jak ważne jest to w naszym wyborze Pana Jezusa. Zaczniemy dostrzegać, ze nie warto tracić życia w tym, co jest prochem i zaczniemy być wdzięczni za sytuacje, które nas osaczają. Trudne, ale konieczne, wyzwalające i błogosławione. Może wtedy będziemy modlić się słowami ks. Balickiego: „Dobrze, Panie, żeś mnie upokorzył, dobrze”.

Jeżeli nie wybierzemy drogi małości, to zmarnujemy swoje życie, tak jak mógł je zmarnować Abraham. Dzisiaj i my stajemy przed takim wyborem.
Amen

czwartek, 1 marca 2012

Notatki z Konferencji 5.05.2006 (pierwszej)

5.05.2006, Warszawa

2 Kor.5, 14: „ Miłość Chrystusa przynagla nas...” - Benedykt XVI zwraca uwagę, że kryterium inspirującym naszą służbę w Kościele powinno być to zdanie św. Pawła z Listu do Koryntian. Tak mówi osoba dotknięta miłością Chrystusa.
Świadomość, że w Jezusie Chrystusie sam Bóg ofiarował się za nas aż o śmierci powinno skłaniać nas, abyśmy nie żyli już dla siebie samych, co jest nieczystością, ale dla Chrystusa, a przez Niego dla innych.
Cała nasza służba w Kościele, który kochamy, wyrasta z doświadczenia miłości Chrystusa, który przynagla nas do coraz głębszego otwarcia na Boga oraz do coraz bardziej bezinteresownej służby i zapomnienia o sobie.

Kiedy człowiek jest przynaglany miłością Chrystusa?
Gdy uwierzy, że Bóg kocha go takim, jakim jest, a pustka, jaka w nim jest, przywołuje miłosierdzie Boże. Bóg kocha jakby tę pustkę, która rodzi się w miejsce wypalonych iluzji człowieka. Ta pustka przywołuje miłość Boga. W takim człowieku zostaje wypalony jakiś głód doczesności w ogniu Bożej miłości. Powoli zanika głód doczesności, a stopniowo rodzi się coraz głębszy głód Boga i rodzi się w sercu czystość, która jest darem Boga.

Abyśmy mogli być coraz bardziej otwarci na miłość Chrystusa, musimy być stopniowo ogołacani z tych naszych iluzji. Musi rodzić się pustka, która jest miejscem dla miłości Boga. Miłość Chrystusa przynagla nas, by chcieć odarcia z tych iluzji. Św. Jan od Krzyża mówi, że kochać, to dla miłości Chrystusa ogołocić się z tego wszystkiego, co nie jest Bogiem.

W naszej drodze do Boga, dzięki tej przynaglającej miłości Chrystusa, musi pojawić się pewna wyłączność, całkowitość dla Pana Boga. Dostrzegamy, że Bóg ma prawo oczekiwać od nas odpowiedzi miłości i zasługuje na miłość bez granic – na wyłączną miłość za strony nas, którzy jesteśmy tylko prochem.

Człowiek, którego Bóg coraz bardziej obdarza darem czystości, widzi, że miłość Chrystusa coraz bardziej go przynagla, że sam jej nie ma, bo wie, że sam jest w stanie sprzeciwić się Panu Bogu. Jeśli coś go przynagla to tylko miłość Chrystusa. Dzięki Niemu może żyć i służyć. Dostrzegając tę miłość Chrystusa, która przynagla, woła, otacza troską – taki człowiek doświadcza swojej nieczystości. Widzi, że ta miłość jest darmowa i widzi, że Bóg kocha grzeszną oblubienicę, gdyż prawda o nas jest taka, że Bóg nie jest dla nas wszystkim.

Nieczystością wobec Boga jest to, że sami chcemy przechodzić przez trudne doświadczenia, sami chcemy żyć duchowością i ją rozumieć, ale sami często rozumiemy ją na wzór „starszego brata”. Sami chcemy pełnić wolę Boga, wychowywać swoje dzieci, chcemy dostawać gotowe recepty na życie, szukamy piedestałów.

Ale jeżeli widzimy i doświadczamy, że jest to nieczystość wobec Boga (nasza słabość, nędza, bezradność) to ta świadomość przynagla nas, abyśmy rzucili się w ramiona Jedynej Miłości, której potrzebujemy, bez której nie możemy żyć.
Dostrzegamy, że to Jedyna Miłość, dla której warto żyć, dla której warto oddać wszystko.
Amen

środa, 29 lutego 2012

Notatki z homilii 5.05.2006


5.05.2006, Warszawa

Gdy Bóg zacznie pociągać nas głębiej ku sobie, to budzi się w nas sprzeciw na Jego odmienność. Każdy z nas jest w jakiś sposób podobny do Szawła.
W każdym z nas jest takie myślenie i oczekiwanie, że jeszcze coś się we mnie zmieni, a moje rozumienie Boga i moje czyny będą dobre, czyli Pan Bóg będzie zamknięty w moim rozumieniu Go, a moje czyny będą doskonałe.

Droga życia wewnętrznego ukazuje, że jest inaczej. Czy św. Paweł mógł przewidzieć, że tak potoczy się jego życie? Wszystko było niespodzianką. A zarazem widzimy Szawła rozczarowanego kompletnie nowymi chrześcijanami, Pawła zawiedzionego Piotrem; Pawła, który został osamotniony. Wydaje się, że nic z tego, jak rozumiał Boga, nie zostało. Bóg jest nowością, jest ciągle inny.

Wszystko musi się we mnie zmienić, abym upodobnił się do Niego. Ta świadomość narasta wraz z upływem lat, prób życia duchowego, które wytrąca nas z umiłowania doczesności; sprawia, ze głód spełnienia, jakim jest zjednoczenie z Bogiem narasta w nas, staje się decydującym w życiu. A wtedy Bóg na ten głód odpowiada.

Dzisiejsza Ewangelia mówi o Eucharystii. Dzisiaj celebrujemy Eucharystię, która daje nam przedsmak nieba. Bóg jest tu obecny w swojej poczwórnej obecności. Można powiedzieć, że ta obecność jest przemożna, to rzeczywista obecność Boga, a przecież mój udział we Mszy św. najczęściej jest skupiony na mnie, na sobie samym. Nie na Bogu, który jest obecny, ale na sobie – na przeżyciu, staraniu.

Eucharystia jak w soczewce skupia niemożność człowieka w zjednoczeniu z Bogiem. Rozczarowanie sobą powinno prowadzić do całkowitego zdania się na Boga. Dzięki Eucharystii dokonuje się ta upragniona przemiana, kiedy tęsknota za Bogiem dominuje całe życie człowieka, każde drgnienie naszej świadomości, przenika całą naszą osobowość, która jak spękana pustynia spragniona jest Boga.

Czy widzimy, że nasza przemiana dokonuje się w tym kierunku?
Jest to przemiana trudna, bo rozczarowanie nie dotyczy tylko świata, ale mnie samego. Czy nie staję jednak w obronie dobrego mniemania o sobie? Pozostanie na tym widzeniu siebie,
bez zobaczenia korzenia zła sprawi, że nie będę całym sobą pragnął Boga. Bo po co? Skoro jestem dobry – już jestem spełniony.

Życie wewnętrzne jest skupione całkowicie na Bogu, dlatego też całkowicie kwestionuje doczesność, nie gardząc nią. Poprzez to doświadczenie widzimy doczesność jako drogę, jak zresztą jest w istocie, drogę do niebiańskiej ojczyzny.
Czy będziemy więc kochali drogę, czy zajmuje nas cel, który nas spełni całkowicie?
Czy wtedy możemy koncentrować się na zawiłościach drogi? Ona jest niezbędna, ważna, ale jest tylko drogą. To tak jak z chodnikiem, którym idziemy – czy będziemy kochać bardziej chodnik, czy dom, do którego zmierzamy?

Szaweł został całkowicie złamany przez Boga – jego sposób myślenia, życia. On nie wie, co ma robić. Tak zresztą jest z każdym głębokim doświadczeniem Boga – człowiek nie wie, co ma robić, jak ma żyć. Każdy z nas musi przeżyć ten wstrząs, chociaż oczywiście każdy z nas jest inaczej prowadzony.

Odkrycie Eucharystii – mówimy o niej tak wiele. Ale iść na Eucharystię jako nędzarz, widząc prawdę o sobie przez cały czas świętej celebry a zarazem odkrycie, że taki jestem kochany jest naprawdę trzęsieniem.
Prośmy Pana, aby ta przemiana dokonała się w każdym z nas.
Amen

niedziela, 19 lutego 2012

Notatki z Konferencji 17.03.2006 (drugiej)

17.03.2006, Warszawa

Encyklika Ojca św. Benedykta XVI „Bóg jest Miłością” oraz list Kard. Glempa mówią o tym, że Bóg jest Miłością. Nawet jeśli jest wiele cierpienia i zła w świecie. Wydaje się, że trudno jest pogodzić te dwie rzeczywistości.

W czasie Wielkiego Postu, który przeżywamy, mamy bardzo dobrą celebrację, którą jest Droga Krzyżowa. To nabożeństwo Drogi Krzyżowej może nam pomóc zrozumieć, poznać tę Miłość, o której mówi się w Kościele. Nie w tym sensie, by Wielki Post miał nas uczyć, że być chrześcijaninem, tzn., dużo cierpieć. Może być w nas taki obraz: nieść Jego krzyż, a nawet być ukrzyżowanym, jak to zdarza się np. na Filipinach. Ale to nie jest prawidłowe rozumienie chrześcijaństwa, jakie jest ukazywane w Kościele. Prawda jest taka, ze nie jesteśmy w stanie cierpieć tak, jak cierpiał Chrystus, udźwignąć Jego Krzyża.

Jesteśmy w czasie Wielkiego Postu, kiedy przypominane jest nam Słowo Boże, że Chrystus poniósł nasze winy; dokonał jakby spowiedzi wobec Ojca ze wszystkich naszych grzechów: przeszłych, teraźniejszych i przyszłych.

W tym czasie Wielkiego Postu możemy doświadczyć tej Miłości, która przyzywa nas, abyśmy osiągnęli prawdziwą radość. W tym czasie Bóg chce nam dać więcej swoje łaski. Jedną z tych łask jest to, że jesteśmy jeszcze tutaj na ziemi i będąc tu już możemy się uczyć i z pomocą Matki Bożej wchodzić w ducha tej modlitwy: „Panie, miej miłosierdzie nade mną”.
To łaska, że nie po śmierci, bo wtedy nie da się już powiedzieć: „Panie, miej miłosierdzie nade mną”, ale w tym czasie otrzymujemy łaskę wejścia w ducha tej modlitwy, wołania o miłosierdzie. I to jest możliwe dzięki łasce Eucharystii, którą Chrystus nam daje mimo naszego braku wiary.
Dla nas, którzy jesteśmy słabi w wierze tak bardzo potrzebna jest Eucharystia. Jest nam wciąż dawana, w każdym momencie. Chrystus jest nam dawany, w każdym momencie dokonuje się nasze zbawienie.

Dzięki Maryi możemy być wdzięczni za ten dar Eucharystii. Matka Boża może przyjąć w nas łaski Eucharystii. To właśnie z Nią możemy powiedzieć, że Bóg rzeczywiście jest Miłością.
Możemy prosić Matkę Bożą, by pomagała nam przygotować się do każdej Eucharystii, w której będziemy uczestniczyć.
Amen

środa, 8 lutego 2012

Notatki z Konferencji 17.03.2006 (pierwszej)

17.03.2006, Warszawa

Weszliśmy w czas Wielkiego Postu, czas Paschalny, kiedy mamy rozważać Mękę Pana Jezusa i Jego Ofiarę za nas. Mamy więc wyraźnie zobaczyć swój grzech, aby się nawracać. Jeśli nie ma zobaczenia swojej winy – nie ma skruchy.
W jaki sposób poznajemy swój grzech?

Pan Bóg zwraca naszą uwagę (w czytaniu z Księgi Izajasza w pierwszy piątek Wielkiego Postu) na nasz stosunek do bliźnich, na naszą relację do drugiego człowieka. To jest ta sfera naszego życia, w której chyba najczęściej upadamy i najwyraziściej możemy zobaczyć swój grzech.

Św. Tereska w „Radach i Wspomnieniach” daje pogłębiony wykład tych słów Boga – troska o duszę człowieka: „Wszędzie są biedni: dusze słabe i zgnębione. Bierz ich ciężary... wypuść je wolno... Kiedy mówi się wobec ciebie o błędach sióstr, nigdy nie dorzucaj nic od siebie...”
Chodzi o akty miłości bliźniego – bardzo proste, codzienne, których najczęściej nie podejmujemy. Nie zdajemy siebie sprawy z wagi tych uczynków. Upadamy na tym odcinku, ale czy widzimy tu swoją winę? Czy rodzi się w nas skrucha z powodu swoich grzechów?

Z posługą bliźniemu wiąże się łaska ożywienia naszej duszy: nowe siły, które wstępują w twoje serce. Twoje uczynki jednak powinny pozostać w ukryciu. Jeżeli uważamy, że jest pusto, ciemno, czujemy się zagubieni, to wyjściem na to są akty miłości bliźniego, a wtedy posiądziesz pokój i radość.

Pan Bóg nie nakłada na nas obowiązku zajmowania się sobą samym, ale mamy biec, by służyć Matce Bożej w bliźnich. To będzie nas uwalniać od adoracji siebie, która nas niszczy.

Trudno jest kochać bliźniego. Każdy z nas jest inny. Jest całe bogactwo mojej nędzy do zaakceptowania, do kochania, dlatego prawdziwa miłość wiąże się z krzyżem, wymaga ofiary, kosztuje. Łudzimy się i utożsamiamy tę miłość z dobrym samopoczuciem, zadowoleniem, poczuciem przyjemności, tymczasem miłość bardzo kosztuje.

Ks. F. Blachnicki mówił o trzech krzyżach, które nas oczyszczają - naszą egoistyczną miłość:
- Krzyż niewdzięczności – oczekiwanie wzajemności, zrozumienia, docenienia wysiłku, a Jezus jest tą Miłością wzgardzoną. My żądamy, by odpowiadano na nasze odruchy miłości od razu, natychmiast; żądamy wdzięczności od innych, ale czy sami jesteśmy Bogu wdzięczni za Jego miłość; za to, co dla nas uczynił?

- Krzyż niewiedzy – chcemy wiedzieć o bliźnim wszystko, zagarnąć go dla siebie, ale dusza ludzka jest tajemnicą. Nie wiemy często, co bliźni myśli o nas, nie wiemy, jaki jest skutek naszych modlitw w intencji tego bliźniego. Mamy uszanować tajemnicę, którą jest ten drugi człowiek.

- Krzyż niemocy – doświadczenia niemocy dania bliźniemu prawdziwego dobra, wpłynięcia na niego, skierowania go na właściwe tory, ku Bogu. To doświadczenie bliskie rodzicom, wychowawcom, kierownikom duchowym. To jest dobre doświadczenie tej niemożności dobrego wpływu na drugiego człowieka, zmiany sposobu jego myślenia, działania, ale wtedy kształtuje się w nas cnota pokory. Wtedy możliwe jest to uniżenie, aby działał sam Bóg, który może przemienić ludzkie serca. Ja nie mam tej mocy, to jest poza zasięgiem moich możliwości. Wtedy możemy mniej ufać sobie, mniej wierzyć w siebie, a bardziej zaufać Panu Bogu.

W tym czasie Wielkiego Postu możemy wyraźniej poznawać swoją nędzę i grzech także w kontakcie z bliźnimi i odnosić to do Najświętszej Ofiary. Miłość Chrystusa przynagla nas. AMEN

poniedziałek, 6 lutego 2012

Notatki z homilii 17.03.2006

17.03.2006, Warszawa

Historia Józefa, który zostaje sprzedany przez braci i wywieziony do Egiptu. Widzimy dwóch braci spośród jedenastu, którzy w jakiś sposób próbują interweniować. Możemy ulec przekonaniu, że ci dwaj braci byli dobrzy, a tamci pozostali źli; ci chcieli pomóc, a tamci chcieli zabić. Ale jeśli przyjrzymy się uważniej, np. początkowi Księgi Rodzaju, to widzimy, że tak naprawdę niewiadomo. Może Juda też chciał zabić swojego brata? Nie wiemy, co do końca działo się w nich. Okazuje się, że wszyscy bracia nienawidzili Józefa.

Chodzi o to, by w historii Józefa widzieć działanie Boga. Kryje się tu sam Bóg, który działa w swojej Opatrzności. Tak jednak możemy mówić patrząc oczami wiary i oczami wiary mamy patrzeć także na własne życie.

W wydarzeniach naszego życia ukryty jest Pan Bóg. W miarę jak otwieramy się na łaskę wzrasta wiara i zaczynam dostrzegać działającego Boga, nawet w wydarzeniach, które są trudne.

Po latach Józef dopiero zobaczy, do czego Pan Bóg prowadził, że w ten sposób uratował naród Izraelski od zagłady. To był cel działania Pana Boga.

Historia Józefa wyraźnie pokazuje, że Bóg może wyciągnąć dobro z trudnych wydarzeń i doświadczeń. Jest obecny w naszym życiu, pomaga nam i ciągle się o nas troszczy.
Amen

sobota, 4 lutego 2012

Notatki z Konferencji 10.03.2006 (drugiej)

10.03.2006, Warszawa

Układanie klocków domina wszystkich nas dotyczy. Dominem są sprawy naszego życia. Chcemy je odpowiednio ułożyć. Jedni układają jedną kostkę, inni biorą więcej: dwie, trzy.

Każdy z nas myśli: poukładam sobie, to nie jest takie trudne. Wystarczy trochę skupienia, wysiłku, dobrej woli ... i układamy kostki. Nasze spotkania tutaj, to spotkania Anonimowych Układaczy ( tak jak AA - nasza sytuacja jest podobna do tej, anonimowych alkoholików).

Wielki Post to czas zawodów AU. Układamy więc nasze klocki duchowe: będę odprawiał medytacje; nie będę się spóźniał; zadzwonię do kierownika duchowego ... . Każdy z nas ma własne domino.

Sytuacja anonimowego alkoholika, który włożył wiele wysiłku aby nie pić. Korzystał z terapeutów, specjalistów. I wszystko to pomogło tylko na pewien czas. Gdy poczuł się pewny, gdy odniósł sukces, gdy miał satysfakcję, że już nie pije pół roku - i wszystko legło w gruzach.

Ile rzeczy muszę jeszcze poukładać w moim życiu duchowym? Tych klocków jest tak dużo. Gdyby Pan Bóg pokazał nam rozmiar tego niepoukładania to musielibyśmy się przerazić.
Co zrobić?

Zobaczyć dysproporcję. Chcesz ułożyć kilka klocków a jest ich miliony - chodzi o całą przestrzeń ducha, gdzie jest wiele poziomów powiązań; gdzie twoje klocki spotykają się z klockami innych.

Innym poziomem układania jest, gdy nic nie robię. Nasza natura chce budować skutecznie, owocnie. Nie jestem skłonny do podejmowania pracy z góry skazanej na przegraną. Więc niektórzy nie budują wcale.

Najważniejszą rzeczą, która musimy zrobić - to przyznać się, że trzeba budować, choć wiele prób było nieudanych. Jeśli chcesz, aby wszystko zostało poukładane tak jak Bóg tego chce, to musisz uwierzyć, że tylko On może tego dokonać.
Te kilka klocków, które poukładaliśmy - jest prawdziwą przeszkodą.

Największą przeszkoda w życiu duchowym nie jest to, co robimy źle ale to co robimy dobrze, co jest w naszym życiu poukładane. Przeszkoda w nawróceniu faryzeusza było jego przekonanie, że wszystko robi dobrze lub prawie dobrze.

Każdy ma taka sferę, w której uważa że jest dobry. Moja psychika bez tego nie może funkcjonować. Każda taka sfera jest przeszkodą w postawie bezradności.

W Wielkim Poście starajmy się więc odkryć to, w czym jesteśmy dobrzy - abyśmy mogli powiedzieć, że to nie ja, że w tym co sobie poukładałem też jestem bezradny. Jeśli się do tego nie przyznam, to tak jak alkoholik - znowu upadnę. Pan Bóg w swoim miłosierdziu dopuści do tego.
Całe życie będziemy odkrywać nasz sprzeciw na naszą nędzę, na duchowość Ruchu - nie bójmy się tego!

środa, 1 lutego 2012

Notatki z Konferencji 10.03.2006 (pierwszej)

10.03.2006, Warszawa

Rozpoczęliśmy okres Wielkiego Postu. Jest to czas w którym możemy szczególnie kontemplować miłość Pana Jezusa do nas. Uprzywilejowanym momentem jest Eucharystia. Miłość Pana Jezusa objawia się w tym, że On oddaje za nas swoje życie. Gdyby było w nas więcej wiary, to w tym wydarzeniu widzielibyśmy akt miłości. Stawalibyśmy pod krzyżem Pana Jezusa. Gdyby było w nas więcej wiary, to widzielibyśmy, jak marna jest nasza odpowiedź na tę miłość.
Najczęściej pozostajemy obojętni, nie jesteśmy wstrząśnięci brakiem naszej odpowiedzi na miłość Pana Jezusa.

Co nam przeszkadza kontemplować miłość Pana Jezusa w taki sposób? Myślenie na sposób ludzki, liczenie na siebie - podobnie jak św. Piotr: "Panie, nie przyjdzie to na Ciebie." Pan Jezus odpowiedział: "Zejdź mi z oczu szatanie."

Różne potrzeby naszego ciała, zaspakajanie naszych pragnień, niewiara w to, że wszystko zależy od Pana Boga - to w nas zwycięża i jest przeszkodą w zobaczeniu ogromu miłości Pana Jezusa.
Wydaje nam się, że idziemy za Panem Jezusem, że mamy dobre zamiary a doświadczenie naszego życia pokazuje, że znajdujemy się na drugim biegunie (podobnie jak święty Piotr) - nie przy Jezusie ale przy szatanie.

Pan Bóg może nam to pokazać przez drugiego człowieka, który odsłoni trochę prawdy o nas. Poprzez upokorzenie Pan Bóg może nam pokazać, że liczymy na siebie, że nie ma pierwszeństwa miłości Pana Boga w naszym życiu. Trudno jest nam to wtedy uznać, że jesteśmy wrogami Pana Jezusa. Gdybyśmy się przyznali to podobnie jak św. Piotr moglibyśmy doznać wstrząsu i odkryć, jak bardzo Pan Jezus mnie kocha.

Pan Jezus nas zaprasza do zobaczenia braku odpowiedzi z naszej strony. Jeżeli zobaczymy, że jesteśmy obojętni, i jeżeli w to uwierzymy, to nasze życie może stopniowo się zmieniać. Możemy odkrywać, jacy jesteśmy kochani i jaka jest miłość Pana Jezusa do tych, którzy Go ciągle zdradzają.

Zamiast się usprawiedliwiać, racjonalizować - moglibyśmy kontemplować miłość Pana Jezusa do nas takich. Ale niestety nie ma w nas takiej wiary. Nie chcemy liczyć na Jego łaskę - tylko na siebie i nasze poczucie sprawiedliwości. Pan Jezus kocha nas nawet wtedy, gdy nie chcemy liczyć na Niego. Co więcej - daje nam Matkę Bożą, aby Ona za nas uznawała naszą grzeszność; że jesteśmy zdrajcami. Jest w nas głęboki sprzeciw na tę prawdę. Tylko czy chcemy Ją o to prosić?
Koniecznym minimum jest uznać, że nie chcemy żyć w ciągłej zależności od Pana Boga, że nie potrafimy uznać swojej obojętności - dlatego Matka Boża jest nam koniecznie potrzebna.

Prośmy, aby Matka Boża codziennie stawała za nas pod krzyżem Pana Jezusa - w każdej Eucharystii.

niedziela, 29 stycznia 2012

Notatki z Konferencji 10.02.2006 (drugiej)

10.02.2006, Warszawa

Celem naszego życia jest bardzo wiele tronów, cały ich zestaw. Chcemy uporządkować wszystko, co nas otacza, całą rzeczywistość, zapominając, że to Pan Bóg o wszystkim decyduje, a nie my. Zapominamy, że postać tego świata przemija. I zaczynamy z tego, co przemija, budować swój tron, czyli wszystko, co ma budować nasze znaczenie. To, co przemija chcielibyśmy uczynić czymś nieprzemijającym, jakoś nad tym zapanować.

Każda zmiana sytuacji, w której żyjemy, w której jesteśmy postawieni, wytrąca nas z równowagi - stajemy się niepewni, niespokojni. Często jesteśmy zaskakiwani i będziemy, dopóki nasze serce nie odnajdzie się w Bogu, Jego miłości; dopóki nie zobaczymy, że Pan Bóg nas kocha jako ludzi ułomnych, małoznaczących; tych, którzy nie mają czym się szczycić, na czym budować swojej wartości; tych, którzy mają swoje trony i „coś znaczą”. Wydaje nam się, że siedzimy na tronie, a siedzimy na tym, co przemija.

Pan Bóg kocha nas jako tych, którzy nie mają wartości, choć nam się wydaje, że mamy, i zaprasza nas, abyśmy schodzili z tych tronów. Powinniśmy wykorzystywać wszystko, co nam pokazuje, aby schodzić z tych tronów, by widzieć, że przemija postać tego świata, że moje trony są złudzeniem, że skończy się czas każdego mojego tronu. Jeśli będziemy coraz mniejsi – będziemy schodzili z tych tronów poprzez uniżenie.

Jeżeli wybieramy ten świat, karierę, zabezpieczenia materialne, wtedy Pan Bóg staje się środkiem do tego celu. Nie wierzymy, że Pan Bóg nas kocha jako tych, którzy nic nie mają; którzy są słabi i mizerni. Jeśli myślimy inaczej, to siedzimy na tronie, który przeszkadza nam w zjednoczeniu z Bogiem. Dlatego musimy odkryć choć część tej prawdy, by zobaczyć jakiego Pan Bóg mnie kocha. I dlatego tracimy trochę swoje trony; dlatego Pan Bóg zabiera nam jakieś rzeczy, abyśmy uchwycili się Jego miłości.

Dobrze jest wykorzystywać różne nasze niepowodzenia, porażki, bo mamy dowody, że Pan Bóg troszczy się o mnie i chce, abym uchwycił się Jego miłości. To, że jestem marnym chrześcijaninem, pracownikiem nie jest problemem w moim życiu. Niewiara w miłość Boga – to jest najważniejszy problem. Więc nie oczekujmy od siebie i swoich bliskich jakiś wielkich osiągnięć. Często walczymy w ten sposób z prawdą o nas, z miłością Pana Boga do nas jako tych słabych i marnych.

Walka o znaczenie nas zniewala, ogranicza, paraliżuje. Staramy się wmówić sobie i innym, że muszę być kimś. Dobrze więc, że doświadczamy różnych zawodów w tym, co robimy; że nasze oczekiwania się nie spełniają, bo w ten sposób Pan Bóg pokazuje, abym przestał kochać trony i uczepił się miłości Pana Boga. Mogę poznać wtedy miłość Boga jako do tych, którzy są słabi, którzy zawodzą, którym się nie udaje.

Pan Bóg uniża się przed nami, abyśmy tę prawdę uznali. Uniża się przed nami w Eucharystii, gdzie jest pozbawiony mocy.

Powinniśmy uznawać, że trudno jest nam przyjąć miłość Pana Boga do nas jako tych słabych i marnych; że ciągle chcemy sami sobie poradzić i przez to Go odrzucamy. Przez to pragnienie znaczenia, nabierania wartości – odrzucamy Pana Boga.

Pan Jezus zaprasza nas do uczepienia się Jego miłości. W Nim możemy odnaleźć sens naszego życia.

Amen

sobota, 28 stycznia 2012

Notatki z Konferencji 10.02.2006 (pierwszej)

10.02.2006, Warszawa
Mamy wiele dowodów, że Bóg jest bezinteresowny w swojej miłości do nas. Dowodem tej miłości jest to, że mogliśmy przeżyć Eucharystię, adorację; że mogliśmy tu przyjechać. Przecież żadna z tych rzeczy nam się nie należy, a przecież jest to żywe przyjście Boga do nas. Nie zasłużyliśmy sobie na to niczym. Bóg nas obdarzył swoją obecnością, bo trudno znaleźć choć jedną rzecz, którą sobie zasłużyliśmy na udział w Eucharystii. Nie znajdziemy takiej rzeczy, która mogłaby przyciągnąć Boga do nas.

Nasze przyjście do tej świątyni zostało poprzedzone łaską Boga. Każdy z nas został działaniem Boga uprzedzony: otrzymaliśmy łaskę skutecznego dotarcia, przełamania oporów i pokus, by On mógł nas obdarzyć swoją Miłością. Być może Pan Bóg pracował nad tym cały dzisiejszy dzień, może tydzień, byśmy tych łask nie odrzucili.
Wiele wydarzeń mogło pomóc nam wybrać to spotkanie; może kierownik duchowy oszczędził nas, nie powiedział całej prawdy, którą zobaczył, bo nie bylibyśmy w stanie przyjąć i nie zbuntowaliśmy się; może mieliśmy chwilę czasu, by nad sobą się poużalać. Ileś bodźców, które zbudowały w nas dobry nastrój, zadowolenie, przyjemność oraz to wszystko, z czego zbudowaliśmy sobie małe i wielkie trony – panowania, które sprawiły, że żyje nam się przyjemniej, które pozwoliły nie zniechęcić się nam całkowicie i popaść w całkowitą oziębłość. To mogły być małe „sukcesy”, których nie zauważyliśmy, a które pocieszyły nas, np. ugotowany obiad, sprzątanie itd. To, że Bóg pozwolił zbudować nam te trony może pomogło nam wybrać to spotkanie, bo przecież nasze motywacje przyjścia tutaj nie są najgłębsze. Rzadko kto przychodzi tu po to, by tracić, wyjść uboższym niż się przyszło, wyjść prawdziwie ubogim w duchu.

Pan Bóg pozwala często na to budowanie naszych tronów, wielkości, przez które jesteśmy w stanie zgodzić się, aby wejść z Panem Bogiem w jakiś układ. Niektóre z nich dotknął, co może spowodowało trochę głodu Boga; niektóre pozostawił nietknięte i w ten sposób zachęca nas do spotkania ze Sobą. Wie, że inaczej nie przyjdziemy, że nie ma w nas czystej motywacji, więc aby się móc udzielić, dać nam trochę Siebie, musi się uniżyć, pozwolić, aby Siebie zdetronizować.

Każda radość psychiczna, każda wygrana, jeśli nie jest objęta wdzięcznością i skruchą, jest detronizacją Boga. I On się na to zgadza, aby nam pobłogosławić, obdarzyć nas łaską Eucharystii. Wie, że może mówić do nas tylko wtedy, gdy siedzimy na jakiś tronach i pozwala się zepchnąć. Bóg mówi z pozycji uniżenia, tak bardzo nas pragnie i tak bardzo o nas walczy.

Tam, gdzie wiele rozlewa się grzechu (każda uzurpacja władzy jest złem), w tym miejscu rozlewa się łaska, by nas ratować. Tron jest pociechą, przyjemnością, ale rekompensacja straty pozwala zachować resztki poczucia własnej wartości; jest osłoną zranień i ukrywa nasze lęki przed odrzuceniem, dlatego będziemy go bronić do ostatka, bo psychika lęka się utraty.

Człowiek jest sam dla siebie mistrzem w uzasadnianiu swojego siedzenia na tronie. Sytuacja Pana Boga wydaje się jeszcze trudniejsza - bo tu, gdzie Bóg jest najbardziej potrzebny, bo człowiek sam jest zalękniony – spotka największy opór w naszym życiu, bo nie będziemy chcieli się odkryć. I Bóg będzie tu okłamywany; rodzi się kłamstwo, że bardziej potrzebuję tych tronów niż Jego.

Pragniemy dobrych relacji bardziej niż Jego: „bardziej potrzebuję tego wszystkiego: tronu, panowania, niż Ciebie”. Pan Jezus pozostaje jednak w uniżeniu do końca i będzie czekał do końca.

Trzeba skorzystać z uniżenia Maryi. Dzięki Jej uniżeniu możemy spotkać się z Panem Jezusem. Tylko dzięki Niej, że Ona w nas będzie uniżona, możemy przyjąć to, co Chrystus chce nam dać przez swoją obecność. Uniżenie Chrystusa jest dla nas ratunkiem i faktem pośród naszego życia.
Amen

piątek, 27 stycznia 2012

Notatki z homilii 10.02.2006

10.02.2006, Warszawa

To czytanie z Ewangelii św. Marka używamy, gdy mówimy o uzdrowieniach. Myślimy tu o takim stanie człowieka wierzącego, który modli się często: Msza św., medytacja - i byłby w wyniku tych modlitw człowiekiem, który jest otwarty.
Ten obraz – bardzo sugestywny, bo to wielkie szczęście odzyskać słuch i mowę, zyskać dostęp do świata i komunikacji, to zupełnie niezwykłe... - Ten stan jest obrazem nas i doskonale ukazuje, na czym polega życie oparte na sobie i życie oparte na Bogu.

Ten obraz głuchego i niemego jest obrazem człowieka, który wierzy w siebie i wierzy, że sam będąc otwarty na pouczenia Boga, odpowie doskonale na Jego Miłość. To klasyczna postawa człowieka nawracającego się, który uważa, że wysiłek ascetyczny doprowadzi go do spotkania z Bogiem. Akcent jego życia pada na „ja”. Ten człowiek jest faktycznie zamknięty na Boga. Każdy z nas może odnaleźć się w tej postawie.

Człowiek, który jest otwarty, to człowiek, który odkrył i uznał swoją zależność od Boga. Otwarcie polega na doświadczeniu, przekonaniu i konieczności, że Bóg jest mi ciągle niezbędny, ciągle. Taki człowiek będzie zależny od Boga nawet w szarym codziennym dniu. Otwartość będzie dawać dostęp Bogu ciągle. To człowiek, który zaczyna lub prowadzi życie wewnętrzne; który nie ma złudzeń, że jest doskonały albo, że sam o własnych siłach może posiąść Boga. Odkrywając prawdę o sobie widzi, że wszystko jest darem Boga.

Widzimy, że świadkowie uzdrowienia głuchoniemego od razu rozgłaszają to, co widzieli, mimo że Jezus miał prośbę. Jest to typowa postawa człowieka obdarzonego łaską: jeśli Bóg obdarzył mnie cudem, to czy mogę o tym nie mówić? Ale czy mogę powiedzieć wbrew Jego woli?
Bogu nie chodzi o pojedynczy cud przemiany, ale o całe pasmo przemian. Czy ja sam pragnę takiego otwarcia? Przecież ono kompletnie zmieni moje życie...

Bóg, który wkracza codziennie w moje życie, ukazuje, że moje spojrzenie jest ograniczone, że widzę tylko część prawdy, że moje dotychczasowe wybory i decyzje były ułomne, a może błędne, choć oczywiście opierałem je o obecny stan mojego umysłu, postępowałem zgodnie z sumieniem i zgodnie z nim rozeznawałem; ale widzimy, że to był wybór marny.
Czy chcę zgodzić się na takie przyjście Boga? Mogę zobaczyć jutro ułomność swoich dzisiejszych decyzji, ich ograniczoność. Czy pragnę być otwarty?

I czytanie: wyrok na Salomona. Każda z trzech ukazanych nam osób: Salomon, Dawid i Saul w pewnym momencie się gubią. Każdy z nich ma zadatki na króla doskonałego i nagle każdy z nich zaczyna się gubić- widzimy jak sprzeniewierzył się Bogu, czy to Saul, Dawid czy Salomon. Każdy z nich ma okres znakomity, jest wierny Bogu i jest przykładem króla doskonałego i każdy z nich zawodzi.

Panowanie, które Bóg nam daje (bo każdy z nas jest w jakiejś sferze życia królem) uwodzi nas. Otwartość oznacza gotowość przyjęcia Boga w każdej chwili i w każdej dziedzinie mojego życia; oznacza uznanie niezbędności działania Boga. Gdy człowiek wkracza w takie doświadczenie, najczęściej ucieka; wybiera oziębłość, bo ona daje pozory panowania nad sobą.
Tak więc reakcja ludzi, którzy widzieli uzdrowienie głuchoniemego jest normalna. Mamy prawo zrobić co chcemy, wbrew Jego prośbie. Tak jest w jakimś stopniu zawsze. Udzielanie się Boga wyzwala pokusy użycia skutków tego działania dla mnie, tak jak chcę.

Otwartość całkowita, którą Bóg chce w nas ukształtować, sprawia, że możemy być wolni od takiej postawy. Dlatego życie duchowe jest wyzwoleniem, bo ono pozwala – przez zależność, bliskość, przylgnięcie do Boga - przyjmować dobrze, bez zawłaszczenia Jego łaskę. O takie otwarcie chodzi w Kościele. Z takiego życia rośnie Kościół.

Zważmy dziś w naszych sercach – których postaw jestem bliższy? Nie bójmy się zobaczyć statyczność swojej religijności, jej faryzeizm. Oparcie duchowości na sobie zawsze owocuje pewnym faryzeizmem. Zabiegajmy ciągle o żywość kontaktu z Bogiem (poprzez modlitwę, sakramenty, łączenie swojego cierpienia z cierpieniem Chrystusa), aby uwolnić się od tej klatki.
On, więź z Nim, jest wolnością. Mówię tu o życiu, które jest inne od życia potocznego, które inaczej widzi właściwie wszystko. Ale dlaczego mamy się lękać tej inności? Bóg jest inny, ale to On jest spełnieniem, prawdą i wolnością; nie ułudą, konstrukcją myślową. Więź z Nim daje nam takie życie. Tak więc czego się lękać?
AMEN

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Notatki z Konferencji 3.02.2006

3.02.2006, Warszawa

Nasze życie jest dialogiem między człowiekiem a Panem Bogiem, między prawdą o Bogu i prawdą o człowieku.
Człowiek jest przywiązany do swojego widzenia świata. Przywiązanie to jest czasem tak bardzo silne, że jakby prowokuje – wymusza sytuacje, w których Pan Bóg musi mnie ratować.

W Magnificat słyszymy: „Strącił władców z tronu, a wywyższył pokornych. Głodnych nasycił dobrami, a bogatych z niczym odprawił...” Tych, którzy uważali się za władców prawdy – strącił z tronu; a tych, którzy byli głodni prawdy – nakarmił.
Pan Bóg chce, abym zakwestionował swój obraz widzenia siebie, świata; abym się uniżył, że tak niewiele rozumiem z tego, co się dzieje. Pan Bóg chciałby, abyśmy szukali Jego drogi.
Logos – Słowo, czyli oddawanie i przyjmowanie. Wszystko mam od Ojca i wszystko Jemu oddaję. Kim jest Logos? Co oznacza uniżenie? Czym jest prawdziwe uniżenie, które tak naprawdę w pełni jest dla człowieka niemożliwe?

Człowiek ma dwie prawdy: swoją, szukającą swojego sposobu widzenia świata i Bożą. Tak też ma dwie miłości: miłość Bożą i ludzką. Miłość ludzka, która szuka dowartościowania i miłość Boża, która szuka przebaczenia; szuka grzesznika; tego, co najmniej godne. Sprawia nam ból, gdy ktoś pozbawia nas wartości, a Bóg szuka tego, kto ma świadomość najmniejszej wartości. Taki ktoś, kto nie wierzy w siebie, nie liczy na siebie jest nasiąknięty miłością Chrystusa; Ojciec patrzy na niego jak na syna.

Ale żyć w takim uniżeniu, z taką głęboką świadomością prawdy? Człowiek szuka przede wszystkim swojego tronu, nie chce uniżenia, nie chce prawdy, bo wierzy w to, że jest kochany za coś i tego czegoś całe życie szuka.

Są także dwa rodzaje panowania: np. panowanie lęku, szukania bezpieczeństwa; szukania sposobu, aby wobec innych być panem i drugie panowanie – panowanie Boga, tak inne, trudne do zrozumienia i przyjęcia, które przychodzi do grzesznicy siedzącej na tronie, jaką jest Samarytanka, która żebrze o miłosierdzie. Jest to panowanie, które uniża się przed celnikami i cudzołożnikami.

Mamy więc dwa rodzaje prawdy, miłości i panowania.
Ten, który żyje w pełnym uniżeniu i my, którzy możemy przyjąć choć odrobinę prawdy o sobie i Jego miłości, pozwalając, by żal skruchy nas odrobinę obmył, często mówimy Panu Bogu „nie”. Ten dialog, który jest zawsze, nawet jeśli mówimy swoje „nie”. On w każdej chwili zadaje człowiekowi pytanie: czy chcesz być bliżej Mnie? Czy chcesz, abym żył w tobie?

Gdy człowiek dostrzeże, jak bardzo dąży do wielkości, to nasze spotkanie z Matką Bożą staje się koniecznością. Ona staje się nam wówczas niezbędna, konieczna; dzięki której możemy choć trochę żyć tą prawdziwą miłością. Tylko dzięki Niej możemy się uniżyć; może stać się coś trwałego w naszym życiu (ale często walczymy dopóki Pan Bóg nas nie postawi między życiem a śmiercią; nie pokaże nam tego świata w prawdzie, tak jak On go widzi).
I może być tak, że w końcu będziemy bali się najmniej zgrzeszyć przeciw tej Miłości, którą można jedynie przyjąć.
Amen

piątek, 20 stycznia 2012

Notatki z Konferencji 3.02.2006

3.02.2006, Warszawa

"Tron Boży"

Pan Bóg chce nas posadzić na tronie, tylko czym jest ten Jego tron? W którym kierunku mamy zmierzać w naszym życiu?

Spotkanie Pana Jezusa z Samarytanką jest wskazówką, jak rozumieć ten Boży tron. Samarytanka jest zniewolona przez tron, który sama sobie zbudowała. Jak bardzo ten tron ją zranił, zniszczył? W tym miejscu największego zranienia i bólu czeka na nią Chrystus jako Najczystsza Miłość. Kiedy ona się zbliża, to Chrystus zachowuje się jak żebrak – prosi ją o przysługę: „Daj Mi pić”.

Tron to panowanie. Panowanie Boga to uniżenie i służba. I to uniżenie przed kimś, kto jest grzesznikiem. Mieszkańcy zaczęli ją potępiać, wytykać palcami. Właśnie w ten sposób Pan Jezus zdobywa serce Samarytanki tak, że prosi ją o przysługę. To nie jest narzucanie władzy; nie jest żadną formą przymusu, ale uniżeniem i służbą.

Co to znaczy przyjąć zaproszenie Pana Boga do wejścia na Jego tron? Co działo się z Samarytanką? Mimo, że to ona dała pić Panu Jezusowi, to tak naprawdę to On jej usłużył, a ona dała się obsłużyć Panu Jezusowi; dała Mu się obmyć, oczyścić. Wtedy, kiedy Pan Jezus nam „obmywa nogi”, tak jak to było w przypadku św. Piotra, czy swoją miłością podnosi do godności dziecka Bożego, wtedy ta miłość Boża nas porywa; uzdalnia do tego, by zacząć żyć nowym życiem. Okazuje się, że Samarytanka tęskni za Bogiem, nie jest do końca taka zła. Pan Jezus rozdmuchał w niej tę maleńką iskierkę, która tliła się na dnie jej serca. W końcu staje się apostołką Miłości, której doświadczyła i którą przyjęła.

„Piotrze, czy ty Mnie miłujesz?” – pyta Pan Jezus Piotra nad jeziorem Genezaret. Postawmy się w sytuacji Piotra. Piotr przypomina sobie to spojrzenie przebaczające po zdradzie i chyba wtedy został uzdolniony do tego, by powiedzieć: „Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”, nie tą miłością agape, ale „zdobyłeś mnie Panie, chociaż Cię zdradziłem, więc jak mógłbym Cię nie kochać?” To jest ten Boży tron – tron Miłości, do której jesteśmy zaproszeni.

O tym powołaniu bardzo pięknie pisze Ojciec św. w swojej nowej Encyklice - Deus Caritas Est: „Kto chce dawać miłość, sam musi ją otrzymać w darze”. Aby się napić z tego źródła Bożej Miłości trzeba być małym, uniżonym: „Trzeba mieć nowy obraz Boga”. To poczucie, że jestem kochany jest źródłem szczęścia. Bo Jego miłość to Miłość Agape, Miłość przebaczająca. Ta Boża miłość ucieleśnia się w sposób konkretny w Jezusie Chrystusie, który szuka zagubionej owcy. Czy doświadczam, że jestem tą owcą zagubioną, której Jezus poszukuje?

Tak jak Samarytanka możemy spotkać się z Panem Jezusem na każdej Eucharystii. Miłość z Krzyża rodzi owoce w sercu ludzkim, może nas przemienić.
Jakie niezwykłe perspektywy otwiera przed nami życie w uniżeniu? Jeśli adoruję swoje trony to zamykam się na Miłość. Matka Boża chce nas zaprosić, abyśmy pozwolili, by Ona żyła w nas i w nas przyjmowała Chrystusa i Jego łaskę.

Św. Tereska mówiła: „Chciałabym zniknąć, aby było widać Twoją miłość i Twoją dobroć”.
Stawajmy się narzędziami Matki Bożej w świecie dla innych.

Amen

środa, 18 stycznia 2012

Notatki z homilii 3.02.2006

3.02.2006, Warszawa

Opis św. Marka – zwięzły i suchy, jeśli chodzi o czyny Jezusa. Opis, który ukazuje, że Jan Chrzciciel, który oddziaływał na Heroda (który go słuchał), odgrywał względem króla istotną rolę. Nagle Pan Bóg uznał, że jego czas się skończył i zabrał go z tego świata w sposób dramatyczny. Dla uczniów Jana był to absolutny dramat; dla tych, którzy nie przeszli do Jezusa – ich świat się rozpadł. Ale zarówno dla króla Heroda skończył się czas istnienia człowieka, który był dla niego kanałem łaski, który mógł się przyczynić do jego nawrócenia. Wiemy, że Herod umarł strasznie – gniło jego ciało.

Dzisiejsze słowa przypominają nam o cudach łaski. O Dawidzie, który został wybrany. Matka Boża przypomina nam o delikatnej Bożej miłości, ale także przypomina nam, że On zna miarę czasu każdego z nas. W perspektywie doświadczeń w Katowicach, musimy sobie o tym przypomnieć – Pan Bóg zna miarę czasu, którą nam daje, która jest ograniczona – zarówno jeśli chodzi o nawrócenie, jak i o posłanie. Jedno i drugie, ze względu na Jego długomyślność, jest do podjęcia przez długi czas. Panu Bogu zależy, by człowiek wypełnił to, co On zamierzył – by się nawrócił i by wypełnił swą rolę.

Najczęściej jest tak z ludźmi, którzy zaznali łaski, że jest w nich roszczenie, że są kapryśni. Tak więc podejmując swą posługę, stawiają warunki. W jakiejś mierze są zamknięci na plan Boga, na działanie Boga.

Każdy z nas albo nie chce podjąć wezwania Bożego, albo nie chce się nawrócić. Grzechy ciężkie uniemożliwiają odczytanie powołania, które Pan Bóg daje. I to może być zniweczone.
Jakie mogą być skutki zamknięcia człowieka na pukającego do jego serca Boga?

Wydarzenie w Katowicach pokazuje, że śmierć może przyjść nagle. Śmierć duchowa przychodzi nagle. Nawrócenie, przyjęcie miłości Boga jest rzadkie, a chrześcijanin, który doświadcza miłości - jest niewdzięczny, czyli kapryśny; traci bezmiar Boga, który chce mu się udzielić. To jest ciemność Kościoła.

Takie wydarzenia, jak w Katowicach, wywołują wstrząs psychiczny. One domagają się od nas głębszego [zamyślenia]. One dotyczą każdego z nas, bo każdy z nas może bezpowrotnie utracić Boga i zmarnować swoje życie w Kościele, które jest miejscem udzielania się Boga.

Czy doświadczam tego? Czy jestem wdzięczny za to? Czy odkrywam tak Boga, czy nie? To jest pytanie, które zostało na nowo w ostatnim tygodniu postawione przez Boga. W tym nowym tysiącleciu Pan Bóg bardzo często to pytanie stawia. Wydaje się, że to pytanie jest niezrozumiałe, nie do przyjęcia w naszym świecie. Jest to najczęściej poszukiwanie rzeczy zewnętrznych; bez odkrycia motywów, źródeł konkretnego zła. Jakby dociekanie prawdy mądrości i miłości Bożej, prawdziwych motywów [miłości Bożej] było nieistotne.

Odnajdźmy w tych pytaniach udzielającego się Boga, który daje nam miłość, który pragnie naszego szczęścia, dla którego nasze zło nie jest przeszkodą do przemiany – kocha nas. Ale czy On jest dla nas Bogiem żywym?

Żyć w obecności Boga ciągle – to jest przecież elementarz wiary, a nie szczyt wiary. To jest punkt wyjścia dla wierzącego. Czy tak rzeczywiście jest w naszym życiu?

Mówię o sprawach, które są pełne światła i miłości Boga; to są słowa nadziei, a nie zwątpienia, czy smutku. Jeśli Pan Bóg mnie kwestionuje – to są to słowa nadziei, [szansa rozwoju] i oznaka miłości. Jeśli mam się nawracać, to jest to szansa dla mnie.
Kwestionowanie przez Boga - to odmowa zaakceptowania naszego fałszu, naszej niechęci do prawdy, pragnienia samowystarczalności. Czy tak to rozumiem? – to uparte udzielanie się Boga, czy nie? Czy nie chcę tego rozumieć?

Pan Bóg zaprasza nas do niezwykle serdecznego obcowania z Nim, które nas przemieni, które jest szczęściem dla nas. Czy pragnę tego? Czy raczej jestem zapatrzony w swojego starego człowieka? Czy jest we mnie tęsknota, żeby się narodził nowy człowiek? Czy też jestem jak Nikodem w czasie tej nocnej rozmowy? Czy jest w nas ufność, że Bóg może starca uczynić dzieckiem, ufnym jak dziecko?

Ścięcie Jana Chrzciciela jest znakiem kresu Starego Testamentu (tego niezwykłego czasu udzielania się Boga poprzez znaki) i otwarcia się na Pełnię Objawienia w Jezusie Chrystusie. – Pełni, która zmienia wszystko, która pragnie, by On przenikał całe moje życie – tak jak On chce i może.
Czy pragnę tego?

Amen

wtorek, 17 stycznia 2012

Notatki z Konferencji 13.01.2006

13.01.2006, Warszawa

Po ostatnich konferencjach, które były tu mówione, wypadałoby się zapytać, jak się mają nasze trony? Czy Pan Bóg nie potrząsnął którymś z nich; czymś, co dla nas jest bardzo ważne, o co się niezwykle troszczymy, co chcemy kontrolować ze wszystkich sił? Czy Pan Bóg nie zakwestionował gdzieś tego naszego panowania? Czy patrzymy na to z wiarą?

Pan Bóg chce, abyśmy coraz bardziej od Niego zależeli, dlatego będzie tymi tronami potrząsał. A nam tak trudno zejść z tych wyżyn naszego znaczenia. Chcemy mieć znaczenie w swoich oczach, oczach innych. Czy potrafimy z wiarą spojrzeć na te próby kwestionowania naszych tronów, które na pewno były w tym czasie?

Nasze życie to historia walki o różne trony, jak historia, której uczymy się w szkole; historia walki o władzę. Taki jest schemat naszego funkcjonowania – walczymy o nasze znaczenie. Mamy jakieś plany tej naszej wspaniałości, znaczenia. Każdy stawia na coś innego. Tutaj mamy całą gamę.

Większość z nas stawia na świętość, doskonałość. Jawi się nam to jako tron naszej chwały; coś, co sprawi, że będę wspaniały. Dopuszczam, że ktoś tutaj może mi pomóc, bo może tak w 100% sobie nie poradzę; tak, jakbyśmy Panu Bogu robili łaskę: „Możesz mi tu pomóc, Panie Jezu...”.
Historia naszego życia to historia walki o ten tron; chcemy panować nad sobą, nad swoim życiem; sytuacjami, w których jesteśmy postawieni. Chcielibyśmy także znać wolę Bożą, mieć tutaj jasność, klarowność; na bieżąco wiedzieć, jakie są zamiary Pana Boga i oprzeć się na tym. Szukamy potwierdzenia u Pana Boga tego, co robimy. Bardzo niewygodna jest dla nas sytuacja szukania woli Bożej przez wiarę, w ciemności, kiedy nie mamy potwierdzenia, nie wiemy jaka ona jest.
Ale takie sytuacje, nad którymi panujemy są zaprzeczeniem panowania Pana Boga; jakbyśmy kwestionowali to, że bez Pana Boga nic nie możemy uczynić.

Pragnienie tych różnych tronów pokazuje, że my właściwie chcemy żyć bez Pana Boga. To jest gdzieś w głębi nas ukryte pragnienie – żyć prawie bez Boga. Głód Pana Boga nie za bardzo nas tu obchodzi, bo jeśli nad wszystkim panujemy, jeśli wszystko funkcjonuje według naszych planów i zamiarów, to nie ma głodu Pana Boga. Naszym pragnieniem jest żyć bez Boga; może w taki pobożny sposób, ale bez Boga.
Pan Bóg nie może pogodzić się z taką sytuacją, bo chce naszego zbawienia. Dlatego próbuje zachwiać tymi naszymi tronami. To jest początek robienia miejsca dla Pana Boga.

Ale co my wtedy robimy? Zaczynamy je odbudowywać, z powrotem na nie wchodzić próbując przywrócić panowanie nad sytuacją, nad którą tracimy kontrolę. Nie chcę dopuścić, by to On panował w moim życiu, zaczynam walczyć o przywrócenie kontroli.

Czy patrzymy z wiarą na wydarzenia, że naprawdę zależymy od Pana Boga, że Go potrzebujemy? Wszystko, co zagraża tym naszym tronom, wydaje się dla nas niebezpieczne; staramy się bronić przed utratą znaczenia. Np. wczorajsze czytanie, które ukazuje nam walkę Izraelitów z Filistynami, walkę człowieka o swoje znaczenie. Pan Bóg potrząsa tronem ich znaczenia, kwestionuje ich wielkość, ale nie widzą tego. Więc nadchodzi kolejna walka, gdzie używają Pana Boga do tego, by utrzymać swój tron. Jak bardzo są podobni do nas? My też modlimy się czasem do Pana Boga, by utrzymać swój tron.

I drugi przykład – uzdrowienie trędowatego, gdy Pan Bóg prosi go, aby nikomu nie mówił o tym zdarzeniu, ale on nie słucha; odzyskał panowanie nad swoim ciałem i już nie potrzebuje słuchać Pana Boga. I wtedy to Pan Jezus musiał się uniżyć z powodu czyjejś chęci wywyższenia się.

W naszym życiu jest tak samo. Zasiadając na tronie, zmuszamy Pana Boga, aby to On się uniżył; mówimy Mu, że już Go nie potrzebujemy: „Zrobiłeś, to, o co mi chodziło - przywróciłeś mi mój tron, odzyskałem kontrolę, więc mogę sobie dalej już spokojnie żyć”. To pokazuje jak bardzo nie chcemy żyć z miłosierdzia, tylko panować – podporządkować sobie Pana Boga.

Takim szczególnym momentem jest Eucharystia, kiedy to Pan Jezus uniża się przed nami. Tylko Pan Jezus może przyjąć nas takimi, którzy siedzą na tronie, nikt więcej. Tylko On jest w stanie oddać za nas swoje życie, uniżyć się w taki sposób.
Eucharystia – to czas, kiedy możemy być odmienieni, jeśli tylko przyznamy się, że siedzimy na tronie i potrzebujemy bardzo Jego ratunku.
Amen

niedziela, 15 stycznia 2012

Notatki z homilii 13.01.2006

13.01.2006, Warszawa

To uzdrowienie paralityka [Mk 2, 1-12] wywołało zdziwienie wśród ludzi znajdujących się wokół Jezusa, ale prawdopodobnie nie przekonało faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzy byli wzburzeni, gdy Jezus odpuścił grzechy paralitykowi. To wydarzenie miało na celu udowodnić, że Jezus jest Mesjaszem, że jest Boskim Wysłannikiem i to On określa, jak człowiek powinien żyć i zmierzać do upragnionego zbawienia. Stykamy się tu z typową postawą człowieka głęboko wierzącego. Bóg jest wiarygodny dla mnie jeśli czyni coś dla mnie. Stąd zdumienie tych, którzy widzieli cud uzdrowienia.

Jezus wypełnia wszystkie zapowiedzi mesjańskie. Ci, którzy uważają się za wiernych i doskonałych (faryzeusze) – to oni sprawdzają Go przez cały czas i, mimo, że nie znajdują w Jego działaniu błędu, to odrzucają Go. Faryzeusz to ten, który chce mieć władzę nad Bogiem.

Odnieśmy te dwie postawy do nas. Czy Bóg nie jest dla mnie bardziej wiarygodny, gdy coś jest po mojej stronie? Albo czy jest akceptowany, gdy zmienia zasady swego udzielania się, co robi ciągle? Jeśli wierzymy w swoją doskonałość, to musimy Go odrzucać.
Faryzeizm to postawa starszego brata z przypowieści o synu marnotrawnym, który żyjąc z ojcem po prostu go nie zna. Wierzy w swoją doskonałość; że ma wiedzę w dążeniu do Boga i jest wierny. Pycha wiedzy, doskonałość niweluje kontakt z Bogiem, jest komunią z samym sobą. Jest to więc wielkie ostrzeżenie dla każdego z nas.

Sytuacja z paralitykiem ukazuje, jak Bóg chce, abyśmy żyli: zależymy od Niego, wiemy o tym i w pełni to akceptujemy. Takie było życie Izraelitów w okresie Sędziów – nie mieli króla. W wypadku zagrożenia Izraelici uznawali za króla tylko Boga; nie było ziemskiego króla. Ale liczne doświadczenia, znakomite do ich nawrócenia, choć przynoszące cierpienie, zrodziły pragnienie upodobnienia się do innych; takiego widzialnego obrazu, który nie ma trudności pewnej pustki, bo obecność Boga jest pustką i wymaga wiary, szukania.

Czy w naszym życiu duchowym rzeczywiście Bóg jest pierwszy, czy pierwszy jestem ja sam, a może ktoś czy coś? Czy nie potrzebuję przede wszystkim obecności człowieka, który zresztą jest pośrednikiem Boga. Taka jest zresztą struktura Kościoła.
Czy to dzisiejsze słowo pokazuje nam mieliznę naszego poszukiwania Boga, zresztą często nieuniknioną? Przejście przez pustynię, w której wyobrażam sobie, że coś jest Bogiem, jest stale obecne w naszym życiu.
Ten ciągle obecny Bóg, któremu mogę powiedzieć: „Chcę, pragnę Twojej obecności. Potrzebuję Cię”.

Jeśli wynikiem słuchania słowa będzie dzisiaj takie pragnienie, czy też taka decyzja: „Potrzebuję Cię. Wiem, że moja natura dąży do czegoś innego niż Ty; często odkrywam mielizny drogi życia religijnego, ale proszę, wyzwól mnie od tego i prowadź. Ty jesteś wiernym, miłującym mnie, więc mnie prowadź. Chcę tego”, - jeśli ono będzie światłem, które zrodzi ufność do Boga, to będzie to pełnia szczęścia. Wtedy On będzie Oblubieńcem, Drogą i Prawdą mojego życia. Pragnienie Boga może to sprawić.
Amen

sobota, 14 stycznia 2012

Notatki z Konferencji 14.12.2005

Rekolekcje adwentowe
Ruchu Rodzin Nazaretańskich na Targówku (Warszawa)
14.12.2005, św. Jana od Krzyża.

„Brakuje mi ciebie bardzo” – zdaje się do ciebie szeptać Jezus. On chciałby ci wszystko dawać; wszystkim obdarzać, bo tak naprawdę tylko od Niego wszystko możesz otrzymać, dosłownie wszystko. A ty, nie licząc się z bólem, jaki Mu zadajesz, zdajesz się mówić zupełnie odwrotnie: „Nie brakuje mi Ciebie, Panie”, a przynajmniej chciałbym, aby mi Ciebie nie brakowało, bo to nie jest przyjemne wciąż otrzymywać; bo to oznacza, że musiałbym być ciągle żebrakiem, który od Ciebie zależy wyłącznie i we wszystkim. A ja, mimo, że faktycznie jestem żebrakiem, nędzarzem, to wytworzyłem sobie wizję, że nie potrzebuję niczego i nikogo.

Takie wzorce są zaszczepiane dzieciom: „Żyj tak, abyś nie potrzebował niczego od innych”.
Może taki wizerunek został i tobie zaszczepiony i to rzutuje na twoje odniesienie do ludzi, świata, do Pana Boga. Nie chcesz sytuacji, w których będziesz zależny od lekarstw, innych ludzi. Chcemy być panem swojego ciała.
Czyż to nie jest twój tron? Robimy ze swojego zdrowia jakąś formę absolutu, walczymy o nie, a przecież ciało nie jest naszą własnością. Bóg nie może zgodzić się z takim myśleniem. Gdyby Bóg zabrał nam te iluzje, to naprawdę mogłoby się to dramatycznie skończyć; od razu wpadlibyśmy w jakąś depresję.

Możemy usłyszeć to pragnienie: „Bardzo mi ciebie brakuje. Tak bardzo chciałbym troszczyć się o ciebie, abyś odkrył moją Miłość. Uwierz, mogę wszystko.”

Takich rzeczy, które obejmują iluzje tronu jest tak bardzo dużo; aż można mówić o nieświadomym kontynencie, np. nieświadomy kontynent władzy, którą złudnie sprawujemy. Iluzje dotyczą też ludzi, np. zanoszona prośba o ratowanie dziecka do lekarza, nie do Boga.
Do kogo ty zwracasz swoje wołanie? Jaka jest nędza naszej niewiary w Boga przejawiająca się wiarą w ludzi.

Problem czasu. Jak bardzo walczymy o ten wolny czas, o czas dla siebie?
Wolny czas można zamienić na czas, w którym będziemy mogli być niezależni od Pana Boga; realizowanie planu samowystarczalności. Można go też zamienić na przyjemność, na zdobywanie pieniędzy, ale także na radykalne uporządkowanie swoich spraw. Samo dysponowanie czasem daje przeświadczenie, że jestem kimś. Kiedy do panowania nad czasem dodamy panowanie nad doczesnością, czasoprzestrzenią, to możemy ulec iluzji, że posiadamy bardzo dużo, że jesteśmy niezależni. Ile w tym poczucia ważności, satysfakcji, przyjemności? Iluzja władzy domaga się nie tylko wypełnienia czasoprzestrzenią ale także ludźmi, którzy będą dowartościowywać nas albo znikną z naszego życia z niechęcią. Taka iluzja tronu.

Te nieuświadomione, nie odkryte kontynenty iluzji tronu ujawniają się najczęściej, kiedy coś tracimy, gdy np. zachorujemy i lekarz nie będzie mógł nam pomóc; lub przejście na emeryturę, ale wcześniej ten biedny człowiek nie chciał słyszeć: „Brakuje mi Ciebie bardzo”.

Kiedy wreszcie ten szept usłyszysz, to pojawi się on jak głos na gruzach wypalonych iluzji. Bo tak naprawdę głód Boga rodzi się na zgliszczach wypalonych iluzji, że sami z siebie coś możemy. Ale próbujmy być wdzięczni za nie. Przynajmniej w tym kontekście odkryjesz Jedyną Miłość – długomyślną, wytrwałą i wierną. Wierny może być tylko Bóg, który ukochał cię nad życie.

Ten głód Boga zrodzi w tobie modlitwę, która będzie odpowiedzią:
„Brakuje mi Ciebie, Jezu. Tak bardzo potrzebuję Ciebie, abyś posłużył się Maryją; potrzebuję Cię każdego dnia w tym narzędziu, jakim jest Maryja. Potrzebuję Twojej miłosiernej troski o mój chleb powszedni.
Potrzebuję Cię w trudnościach życia, które stanowią dla mnie próby wiary. Dlatego tak bardzo potrzebuje Ciebie, Twych miłujących ramion.
Potrzebuję byś strzegł mej wierności do Ciebie w życiu duchowym przez Maryję. Przez Maryję będziesz przelewał na mnie zdroje miłosierdzia.
Potrzebuję Ciebie w kontaktach z Tobą na polu wiary, bo moja modlitwa jest tak marna, że czasem myślę, czy bardziej w niej nie obrażam Ciebie niż szukam Twojej woli.
Potrzebuję Ciebie tak bardzo, by Eucharystia nie ściągnęła na mnie wyroku potępieni (...). Twoja miłość do mnie sprawi, że posłużysz się Maryją, aby była dla mnie kanałem Twej łaski...”
Amen