poniedziałek, 12 marca 2012

Notatki z homilii 13.05.2006

13.05.2006r., Warszawa

Ciągle powracamy do katechezy wielkanocnej Kościoła – przewija się w niej ciągle motyw prawdy o tych, którzy doprowadzili do śmierci Jezusa. Zarówno św. Paweł jak i św. Piotr mówią, że są winni Jego śmierci, ale zarazem wielokrotnie pada podkreślenie, że nie byli w pełni świadomi. Takie postawienie sprawy przez tych, którzy są filarami Kościoła jest podejściem całkowicie duchowym. Przecież Jezus Chrystus był dla nich wszystkim, ośrodkiem życia i nadziei. Jego strata była stratą wszystkiego. W rozwijającym się Kościele ta strata została czymś zastąpiona – działanie Ducha Świętego zastąpiło fizycznie samego Jezusa. Stąd patrzą na życie inaczej, oparcie jakim był Jezus żyjący wśród nich zostało zastąpione życiem wiary.

Apostołowie w tym czasie doświadczyli nocy zmysłów. Ten czas, w którym nie było Pana, w którym oczekiwali na zesłanie Ducha Świętego był czasem ich oczyszczenia i przemiany duchowej.
Widzenie roli zbawienia dla każdego człowieka sprawia, że ich spojrzenie na świat, na ludzi, na oprawców Jezusa jest inne, ale także ich życie jest inne. Ta strata została zastąpiona przez Ducha Świętego – jest to pewien model, do którego zmierzamy. Taka przemiana musi się w nas dokonać, w naszym życiu, aby było prawdziwie drogą do Boga, aby było prawdziwie apostolskie. Możemy ciągle patrzeć na życie Apostołów i widzieć tę nieskończoną odległość, jaka dzieli nas od ich postawy, ale nie po to, aby się smucić, ale aby głęboko pragnąć nawrócenia.

W czytaniach jest mowa o niebie, o szczęściu wiecznym – jest niezwykle ważne, żebyśmy zobaczyli w niebie cel naszego życia, aby niebo stawało się coraz bardziej konkretne, coraz bliższe. To nie może się stać bez pewnego dystansu, bez doświadczenia goryczy w życiu, abyśmy odkryli, że ono jest bardziej realne, doskonałe i wieczne.
Wiemy, jak to jest trudne, bo bardzo konkretne jest to życie tutaj, na ziemi, ma siłę przyciągania.

Każdy wybór jest wyborem albo doczesności, albo siebie, albo Boga. Egoizm wybiera święty spokój, nie Boga.
Tęsknota za niebem, za zbawieniem, za szczęściem, za przebywaniem z Bogiem musi w nas narastać. Wszystko, co pomaga nam posmakować Boga (nie chodzi o emocje, ale o wolę, rozum), doświadczenie Jego słodyczy – to pozwoli nam łatwiej wybierać Jego, a nie doczesność, nie ograniczenia, czy przeszkody. W naszych wyborach dotyczących modlitwy czy miłości często wybieramy mniejsze dobro, gdyż ono jest łatwiejsze. Chodzi o to, aby wybierać Boga, a wszystko inne będzie nam dodane.

Sprawujemy Najświętszą Ofiarę – to jest chwila, kiedy wieczność jest bliżej, gdyż Eucharystia jest zanurzona w Liturgii niebieskiej. Są to znaki, ale chodzi o to, żeby poprzez te znaki nastąpiło odkrycie, że uwielbienie Boga jest najważniejsze i ono przemienia całą doczesność, nakierowuje ją na Boga. Jesteśmy trochę w sytuacji Tomasza Apostoła, który, żyjąc w bliskości z Panem Jezusem, pyta Go, dokąd idzie i jaka jest droga. Ciągle słyszymy słowa i nie możemy ich usłyszeć.

Problem jest w tym, że pewna wiedza nie przekłada się na życie. Jakby była ciągła obawa straty swojego życia. Ten czas świętej celebracji Eucharystycznej jest dany po to, by dokonało się głębsze poznanie Boga, by narastało w nas pragnienie obcowania z Bogiem, by wola była coraz bardziej nastawiona na Niego, mimo oporu, wręcz niechęci starego człowieka, by umierać.

Eucharystia pozwala nam coraz bardziej zaakceptować swoją przemianę, która jest drogą w nieznane, pewną ciemność Boga, która nas odpycha, ale i pociąga.

Stańmy z otwartym sercem, pragnąc, by On dokonał tej przemiany, by pociągnął naszą wolę, by powstał w nas uparty wybór wybierania ciągle Jego i tylko Jego jako Pierwszego w każdej chwili życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz