sobota, 28 stycznia 2012

Notatki z Konferencji 10.02.2006 (pierwszej)

10.02.2006, Warszawa
Mamy wiele dowodów, że Bóg jest bezinteresowny w swojej miłości do nas. Dowodem tej miłości jest to, że mogliśmy przeżyć Eucharystię, adorację; że mogliśmy tu przyjechać. Przecież żadna z tych rzeczy nam się nie należy, a przecież jest to żywe przyjście Boga do nas. Nie zasłużyliśmy sobie na to niczym. Bóg nas obdarzył swoją obecnością, bo trudno znaleźć choć jedną rzecz, którą sobie zasłużyliśmy na udział w Eucharystii. Nie znajdziemy takiej rzeczy, która mogłaby przyciągnąć Boga do nas.

Nasze przyjście do tej świątyni zostało poprzedzone łaską Boga. Każdy z nas został działaniem Boga uprzedzony: otrzymaliśmy łaskę skutecznego dotarcia, przełamania oporów i pokus, by On mógł nas obdarzyć swoją Miłością. Być może Pan Bóg pracował nad tym cały dzisiejszy dzień, może tydzień, byśmy tych łask nie odrzucili.
Wiele wydarzeń mogło pomóc nam wybrać to spotkanie; może kierownik duchowy oszczędził nas, nie powiedział całej prawdy, którą zobaczył, bo nie bylibyśmy w stanie przyjąć i nie zbuntowaliśmy się; może mieliśmy chwilę czasu, by nad sobą się poużalać. Ileś bodźców, które zbudowały w nas dobry nastrój, zadowolenie, przyjemność oraz to wszystko, z czego zbudowaliśmy sobie małe i wielkie trony – panowania, które sprawiły, że żyje nam się przyjemniej, które pozwoliły nie zniechęcić się nam całkowicie i popaść w całkowitą oziębłość. To mogły być małe „sukcesy”, których nie zauważyliśmy, a które pocieszyły nas, np. ugotowany obiad, sprzątanie itd. To, że Bóg pozwolił zbudować nam te trony może pomogło nam wybrać to spotkanie, bo przecież nasze motywacje przyjścia tutaj nie są najgłębsze. Rzadko kto przychodzi tu po to, by tracić, wyjść uboższym niż się przyszło, wyjść prawdziwie ubogim w duchu.

Pan Bóg pozwala często na to budowanie naszych tronów, wielkości, przez które jesteśmy w stanie zgodzić się, aby wejść z Panem Bogiem w jakiś układ. Niektóre z nich dotknął, co może spowodowało trochę głodu Boga; niektóre pozostawił nietknięte i w ten sposób zachęca nas do spotkania ze Sobą. Wie, że inaczej nie przyjdziemy, że nie ma w nas czystej motywacji, więc aby się móc udzielić, dać nam trochę Siebie, musi się uniżyć, pozwolić, aby Siebie zdetronizować.

Każda radość psychiczna, każda wygrana, jeśli nie jest objęta wdzięcznością i skruchą, jest detronizacją Boga. I On się na to zgadza, aby nam pobłogosławić, obdarzyć nas łaską Eucharystii. Wie, że może mówić do nas tylko wtedy, gdy siedzimy na jakiś tronach i pozwala się zepchnąć. Bóg mówi z pozycji uniżenia, tak bardzo nas pragnie i tak bardzo o nas walczy.

Tam, gdzie wiele rozlewa się grzechu (każda uzurpacja władzy jest złem), w tym miejscu rozlewa się łaska, by nas ratować. Tron jest pociechą, przyjemnością, ale rekompensacja straty pozwala zachować resztki poczucia własnej wartości; jest osłoną zranień i ukrywa nasze lęki przed odrzuceniem, dlatego będziemy go bronić do ostatka, bo psychika lęka się utraty.

Człowiek jest sam dla siebie mistrzem w uzasadnianiu swojego siedzenia na tronie. Sytuacja Pana Boga wydaje się jeszcze trudniejsza - bo tu, gdzie Bóg jest najbardziej potrzebny, bo człowiek sam jest zalękniony – spotka największy opór w naszym życiu, bo nie będziemy chcieli się odkryć. I Bóg będzie tu okłamywany; rodzi się kłamstwo, że bardziej potrzebuję tych tronów niż Jego.

Pragniemy dobrych relacji bardziej niż Jego: „bardziej potrzebuję tego wszystkiego: tronu, panowania, niż Ciebie”. Pan Jezus pozostaje jednak w uniżeniu do końca i będzie czekał do końca.

Trzeba skorzystać z uniżenia Maryi. Dzięki Jej uniżeniu możemy spotkać się z Panem Jezusem. Tylko dzięki Niej, że Ona w nas będzie uniżona, możemy przyjąć to, co Chrystus chce nam dać przez swoją obecność. Uniżenie Chrystusa jest dla nas ratunkiem i faktem pośród naszego życia.
Amen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz