środa, 11 stycznia 2012

Notatki z Konferencji 12.12.2005

Rekolekcje adwentowe
Ruchu Rodzin Nazaretańskich
na Targówku (Warszawa),
12.12.2005
.

Każdy z nas ma jakiś problem z takim ważnym ‘kimś”. Ten „ktoś” to nasze „ja”. Każdy z nas nosi taki wewnętrzny obraz własnego „ja”, siebie samego. Kształtowanie tego ‘ja” trwa całe życie. Ten obraz mojego „ja” - najważniejszy „ktoś” w moim życiu wybija się na pierwszy plan zawsze: w myślach, pamięci. Ów „ja”, to ktoś, wokół którego krąży nieustannie moje myślenie. Kształtuje się ono całe życie, a zaczyna się już od dzieciństwa. Chwile, które wiążą się z kształtowaniem tego obrazu, to sytuacje, gdy np. ktoś nas dowartościuje, a jeśli tego nie zrobi, to szybko sami się dowartościujemy. Te moje „ja” to tak naprawdę skrzywiony obraz mnie samego. Ale on decyduje o wszystkim w moim życiu: o sposobie zachowania się, widzeniu siebie, innych, całego świata. Jest to oczywiście piedestał, tron, bardzo mocny, zakorzeniony w nas, wręcz nienaruszalny czasami; owe przekonania, które są w nas bardzo głęboko.

Przykład człowieka – Chińczyka, który nie chciał rozmawiać z Amerykaninem uznając, że musi być nie z tego świata skoro nie umie mówić w jego języku. To, co było nie takie jak to, czym żył, co poznał (np. język) okazało się nieważne, nieistotne. Czasami ja też tak myślę o Panu Bogu.

Pojawiają się trudne sytuacje i kiedy ich nie rozumiem denerwuję się, oskarżam. Jeśli coś dzieje się nie tak, jakbym chciał tzn., że jest źle, od razu odrzucam to. Jeśli np. w modlitwie Bóg próbuje do mnie mówić w swoim języku, innym niż mój własny, a ja nie rozumiem Go, to Go odrzucam; mówię, że się nie umiem modlić, mam rozproszenia, że się nie modlę. To moje „ja” jest bardzo mocne.

Ten tron korzysta ze wszystkiego, co może go budować: z oparć materialnych, psychicznych i duchowych. Jeśli coś naruszy to moje „ja”, to od razu to odrzucam, a nawet jeśli wierzę, że coś jest prawdą, to po jakimś czasie też odrzucę. Ten tron, że jestem kimś, że coś widzę bardzo dobrze, tak naprawdę nie istnieje; to tylko pozory, konstrukcje myślowe.

Taka sfera głębokich przekonań jest tak naprawdę najważniejszą troską naszego życia. Czy jest coś ważniejszego niż mój tron? Ciągle te szczeble, które Pan Bóg uszkadza, my szybko naprawiamy. Może to być piedestał bycia szanowanym, piedestał władzy nad sobą i nad innymi, piedestał pobożności, wierności Panu Bogu, nawet pokory; piedestał poczucia, że jestem komuś potrzebny. One wszystkie budują ważność mojego „ja”, ale są to konstrukcje, które nie istnieją. Ile jednak wkładamy w nie trudu, aby je budować? Ile myśli, życia, wręcz modlitwy? To niesamowicie droga konstrukcja, tak wiele nas kosztuje. Ale jeśli Pan Bóg ich nie podtrzymuje, to przecież to wszystko się może zawalić. Ale tego wszystkiego potrzebujemy, jesteśmy wręcz chciwi poczucia bezpieczeństwa, bezpiecznego otoczenia, które sprawi, że będzie mi dobrze, że będę zadowolony.

Jest to dramat chciwości, który jest częścią naszej egzystencji. Czy ta chciwość może sama zniknąć? Czy może zniknąć coś, co jest cząstką mojego „ja”? Czy człowiek, który tonie może wyciągnąć siebie na brzeg?

Sam nie wyjdę z tej klatki własnego ja, to niemożliwe. Dlatego tak bardzo potrzebujemy Maryi, dlatego tak bardzo potrzebuję prosić Jezusa, abym mógł przyzywać Maryi, by Ona pragnęła we mnie prawdy.
Jeśli celem twojego życia jest tron, panowanie nad sytuacją, to czy bez tego tronu możesz żyć? Raczej nie i wtedy sytuacja staje się krytyczna, ale to zarazem zmusza do polaryzacji: albo będziesz walczyć o swój piedestał, albo będziesz wołał ku Panu, ku Maryi. Momenty, kiedy tron się chwieje, mogą okazać się jednymi z najważniejszych momentów mojego życia; spotkaniem z łaską, ze światłem.

Czasami te próby wiary są takie malutkie, wręcz po pewnym czasie znikają z naszej pamięci, ale wtedy, kiedy się pojawiają, wywołują w nas napięcie, denerwują nas, wprowadzają w prawdziwe trzęsienie ziemi. Ale wszystko po to, by nas zachęcić do wiary, do aktu, który jest nieproporcjonalny do zagrożenia.
Ta szalejąca burza, którą przeżyli Apostołowie; ludzie, którzy są fachowcami. I oto ci fachowcy nagle stają się bezradni. I mogą wybrać...

Mamy Maryję – my też możemy wybierać. Patrząc Jej oczami widzimy, że tak naprawdę nie ma zagrożenia, ale wyłącznie miłosierna obecność Jezusa, który pragnie, abyśmy otwierali się na Jego obecność. Panem wszystkich tych żywiołów jest przecież On – Bóg. Kiedy w końcu to do nas dotrze, będzie nas to uspokajać, wyciszać, będziemy lepiej żyć. Bez tego szczególnego przylgnięcia do Maryi, nie bylibyśmy zdolni dostrzec, że całe to wydarzenie jest inspirowane przez Pana Boga; pojawiłaby się w nas panika i ucieczka.

W takich trudnych chwilach zadufania w sobie, kiedy chwieje się moja wielkość, kiedy tak bardzo potrzebuję Pana Jezusa, wtedy mogę wołać: „Potrzebuję Cię, Jezu, każdego dnia w tym narzędziu jakim jest Maryja”. Bez tej łaski będę się stale gubić.
Wszystkie wydarzenia wokół mnie; ludzie, służą nam tylko jako budulec do mojego tronu; używam ich, by budować swój tron.

To jest fałszywa religia tronu, która jest wiarą w siebie; autodestrukcją, która jest zawsze we mnie, a szczególnie gdy ten tron zaczyna być przeze mnie wybierany. Jak daleko sięgają nasze aspiracje? Pragnienia, które sięgają nieskończoności. Ale tej nieskończoności nie zdobędziesz, to niemożliwe. Człowiek tak bardzo chce kreować swój świat (wierzę w to, co widzę), walczyć o swój własny obraz, przeprowadzać swoją myśl. Zachowujemy się tak, jakbyśmy nie widzieli dobra, Boga; jak człowiek ślepy, głuchy, bez dotyku. Wtedy zostaje tylko zderzenie ze ścianą, cierpienie. Ale często tak właśnie żyjemy, po swojemu; przeprowadzamy własną wolę i dlatego cierpimy trochę z własnej woli. I taki biedny kadłubek chce żyć w nieskończoności?

Ale czy może dojść do celu? Sam nie, ale może być przeniesiony w ramionach Maryi, gdy już nie będzie liczył na swoje biedne zmysły. Cierpienie nie znika wtedy zupełnie, ale przynajmniej jakiś element cierpienia znika. Ktoś, kto jest niesiony może być zaniesiony do nieskończoności, ale nie o własnych siłach.

Kiedy dostrzegany, że brak nam szaleństwa wiary, że jesteśmy przylgnięci do doczesności, bezradni, to może wtedy coś się zacznie zmieniać. Bogaty młodzieniec był uczciwym człowiekiem, ale to przylgnięcie do świata i swoich pragnień, to te cienkie nitki, które sprawiają, że ptak nie może polecieć. Możemy być bliscy stwierdzeniu, że już jesteśmy bardziej wolni, że te nitki łączące ze światem urywają się, że odwracamy się trochę od siebie, pojawia się osamotnienie. Ale czy wtedy też nie próbujemy kreować swojej rzeczywistości? Wystarczy popatrzeć co mówimy, jak mówimy, co jest w naszej pamięci, wyobraźni; np. nasze wspomnienia – czy to nie buduje nam tronu? Często opowiadamy dawne historie, w których nie wypadamy czasem troszkę lepiej niż naprawdę było, by lepiej się poczuć? To budowanie tronu wciąż jest dla nas tak ważne. Niby wiemy o wszystkim , ale i tak budujemy ten tron. Mogłoby się wydawać, że już nie jestem kimś wielkim, znaczącym, ale znów pojawia się element budujący tron, np. marzenia, pozornie nieważne, ale warto się przyjrzeć czego one dotyczą? Czyż nie budujemy sobie tronu?

Aby zamieszkać w Ramionach musimy mieć trochę ziarna szaleństwa – pozwolić się nieść jedynemu Panu, Oblubieńcowi naszej duszy. Zobacz, jakim jesteś biedakiem w tym kreowaniu siebie, odwracaniu się od miłosierdzia, jak często jesteś zajęty sobą, swoim piedestałem? Czyż to nie dramat?

Nie warto żyć dla świata ludzkich tronów. Jeżeli grasz ciągle pierwsze skrzypce w swoim życiu, ciągle jesteś taki poskręcany, wykombinowany, budujący sobie tron, to bardzo jest ci potrzebny ten Boski Płomień Miłości, który będzie spalał twoje trony. Sam się z tego nie wyplączesz. A kiedy z twojego tronu zostanie już tylko kupka popiołu, kiedy będziesz cały w prawdzie, to Bóg będzie mógł ten popiół zaślubić i wypełnić Sobą.
Amen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz