czwartek, 12 stycznia 2012

Notatki z homilii 13.12.2005

Rekolekcje adwentowe
Ruchu Rodzin Nazaretańskich na Targówku (Warszawa)

13.12.2005
.

Obraz z dzisiejszej Ewangelii [Mt 21, 28-32] jest bardzo klarowny, pokazuje rolę pójścia za Słowem. Odwołuje się do woli; chodzi o to, by przełamać bunt, ale pójść za tym. To, że pojawia się pewien rodzaj buntu, niechęci to znaczy, że jest opór przed wolą Bożą.

Tak jest, że wiara ostatecznie rozwija się i odwołuje przede wszystkim do naszej woli. Inne władze odgrywają jakąś rolę, ale w drodze duchowej chodzi o odwoływanie się do woli człowieka.

Widzimy, że jest to trudne tak ukształtować wolę, by czynić to, co Bóg mówi.
Sofoniasz nakreślił obraz wiary: „Nie będziesz się wstydzić wszystkich swoich uczynków, przez które dopuściłaś się względem Mnie niewierności; usunę bowiem wtedy spośród ciebie pysznych samochwalców twoich i nie będziesz się więcej wywyższać na świętej Mej górze...” – możemy to odnieść do siebie. To, co we mnie jest postawą szukania swojej chwały, wielkości, oczekiwania na pochwałę, to Bóg usunie z mego serca. Nie będziesz szukał swojej wielkości, swoich różnych tronów, bożków. Nie będzie powodu do lęku, bo będzie zatopienie się w Bogu. Obraz jest bardzo piękny, ale życie pokazuje nam, że jest inaczej. Co z tym zrobić?

Podstawą do tego, by pragnąć Boga, by żyć duchowością jest doświadczenie - mocne przekonanie o sobie jako o człowieku, który nic nie może ze sobą zrobić. Bywa to nazywane bezradnością. Próby, które podejmuję, licząc na siebie, są bezskuteczne. Chodzi tu o to, bym zaczął liczyć na Boga. Gdy liczę na siebie, swój rozum, swoją pamięć, to wszystko musi zawieść, okazać się nędzą i to po to, abym zaczął wołać do Boga, przestał liczyć na siebie. Odwołując się do siebie samego, swoich władz naturalnych, muszę w końcu zobaczyć, że to nie ma sensu, jest bezskuteczne. Muszę zobaczyć, że sam nie mogę się nawrócić, nie mogę zmienić niczego istotnego w moim życiu. Mogę poudawać, zrobić retusze, ale nie jest w mojej mocy, abym zbliżył się do Niego. Ale w mojej mocy leży to, abym chciał być przed Bogiem przegrany, bym chciał skapitulować.

Nie chodzi o to, bym odgrywał przegranego, nędznika; nie chodzi o odgrywanie tak zwanej „ruchowości” (takie powiedzenie o RRN), ale chodzi o doświadczenie, że sam nic nie mogę zrobić, mogę jedynie nagrzeszyć. I to jest punkt wyjścia do życia duchowością a nie „ruchowością”, aby zobaczyć, że to Bóg musi żyć we mnie, że Ona musi żyć we mnie: „Jeśli Ty, Maryjo, nie będziesz żyła we mnie, to nic dobrego nie może się wydarzyć”.

I dlatego muszą przychodzić porażki; może niewidoczne dla innych. Bóg daje różne porażki, aby było w nas pierwszeństwo Pana Boga, a nie mojego „ja”. Chodzi o to, bym zaczął żyć wiarą, by ona mogła się pogłębiać.

Jak bardzo nam zależy, aby to „moje” było na pierwszym miejscu! Dlatego Pan Bóg ciągle musi nas doprowadzać do sytuacji, żebym zaczął wołać, aby to Bóg był pierwszy. Chodzi o to, by doświadczenie to było tak głębokie, aby powstało wołanie, że nie jestem umiejący żyć, nie potrafię przeżyć dobrze dnia, że jestem przygnieciony przez grzechy: „Tylko Ty musisz mnie nieść w swoich Ramionach”.
Amen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz