czwartek, 17 września 2009

Pierwszy fragment do dzielenia

"Być dzieckiem, to uznawać swoja nicość i oczekiwać wszystkiego od Boga.
Bóg w miarę, jak zbliżamy sie do Niego, poddaje nas trudnemu doświadczeniu pogłebiania naszej słabości i bezradności.
Doświadczeniu temu moga być poddane nie tylko nasze siły fizyczne, ale również
- nasz intelekt,
- i nasze zycie wewnętrzne.
Bóg czyni nas słabymi, ponieważ dopiero nasza słabość może stać się prawdziwie naszą mocą.
Chodzi o taką słabość, która umożliwia nam poznanie prawdy o sobie;
która skłania do wyciągania rąk ku Panu;
która przywołuje wszechmoc Boga i Jego potegę;
która przywołuje zwłaszcza potęge Jego miłosierdzia.
Uznawanie nicości winno stopniowo przenikać całą naszą osobowość, aż do najgłębszych jej pokładów. Jest to bardzo ważny i nieodłączny czynnik drogi do świętości.
Sw. Teresa nigdy nie chciała być wielką. Uważała, że temu, kto jest wielki w oczach świata, trudno być autentycznie bezradnym, słabym, małym. A przecież dopiero dostrzeżenie własnej nicości, pozwala nam poznać i doświadczyć, jaka glebia prawdy zawarta jest w słowach Chrystusa: "beze Mnie nic nie możecie uczynić" (J 15,5).

(...) "Błogosławieni ubodzy w duchu" (Mt 5,3)
- bo oni otwierają się na łaskę;
- bo oni otwieraja się na współpracę z Duchem Świętym, Duchem Prawdy (por. J 14, 17), który działa w naszych sercach, byśmy "byli uświęceni w prawdzie" (J 17, 19);
- bo to oni będą napełnieni mądrością, dobrocią i świętością samego Boga.
Rozpoznać, przyjąć i pokochać swoją słabość nie znaczy godzić się na grzech czy go usprawiedliwiać, ale stawać w prawdzie i wyzbywać sie złudzeń. Jest to konieczne, bowiem dopiero, gdy poznasz własną nędzę, zaczniesz odwoływać się do Bożej mocy i miłosierdzia.
A trzeba, by to twoje wołanie do Boga rozbrzmiewało stale."

("Zawierzyć się Opatrzności Bożej", Warszawa 2000, s. 139-141;
do nabycia w księgarni http://www.petlaczasu.pl/b05034414)

4 komentarze:

  1. Czy ja rozpoznaję swoją słabość? Czy ją przyjmuję? Czy ją kocham?
    Ten fragment ukazuje, jakie są etapy oswojenia się z moją słabością: od rozpoznania do ukochania...
    W tym, co mi, jak uważam, dobrze idzie, ukrywa się nie rozpoznana słabość. Kiedy biorę się za tę czynność, zawsze jestem pewna, że będzie dobrze. Na przykład, lubię szyć. Teraz łapię się na tym, że nigdy nie dziękowałam Panu Bogu za tę umiejętność, za pomysły i skuteczne działanie! No, to teraz zobaczę, jaka będzie moja skrucha (i czy będzie o nią łatwo) z powodu braku wdzięczności, z powodu przywłaszczenia daru Bożego?

    Czy przyjmuję moją słabość? Tak, pod przymusem przyjmuję. Relacje z dorosłymi dziećmi to permanentne zderzenie się z własną nieudolnością matki. Ale to przyjmowanie własnej słabości pod przymusem okoliczności jednak nie wystarcza. Wnioskuję to po tym, jak w wielu przypadkach nie potrafię z cerca zaufać Jezusowi. Nie daję rady wierzyć, że to Jemu bardziej ode mnie zależy na ich zbawieniu i uświeceniu...
    Mówię,że wierzę, a sama dodaję w myślach: Jezu, Ty wiesz, że to Maryja tak naprawdę wierzy za mnie. Dzięki Ci Jezu!
    Czy kocham moją słabość? Podzielę się, że mam takie doświadczenie. Jest ono wyzwalające, dosłownie dodaje skrzydeł. To musi być wydarzenie, które stawia mnie w prawdzie o całkowitej, krańcowej bezradności mojej. Wtedy jak ostatniej deski ratunku chwytam się zawierzenia Panu Bogu, uciekam się w ramiona Maryi. Nie mam żadnych oporów przed zaakceptowaniem mojej słabości. Wierzę,że moje zdanie się na Boga w bezsilności, jest wołaniem maleństwa, bardzo zagrożonego. I kiedy tak w zupełnej bezczynności, niezdolna do liczenia na siebie, oczekuję Jego przejścia, wtedy mam w sercu tę miłość: tak szalenie Go kocham całą ufnością,że i moją słabość widzę jakby zatopioną w Jego kochającym Sercu. Wiem wtedy, że gdyby nie moja słabość, nie potrzebowałabym Go i nie odkryłabym, jak jestem ukochana. Cieszę się wtedy z mojej słabości.
    Dla mnie tak naprawdę tylko słabość jest miejscem Spotkania...
    Ale takie chwile prawdy nie zdarzają się często. Miłość własna nie daje za wygraną, kusi iluzją samowytarczalności.

    Diękuję Ci, Maryjo, że Twoja słabość dziecka
    Bożego jest naczyniem na łaskę i dla mnie też, że nie zrażasz się moją niestałością!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy potrafię przyjąć dar bycia słabym dzieckiem Bożym? Przez lata nie godziłam się na swoją słabość.Raczej rozpaczliwie próbowalam sobie radzić...np.P Bóg pokazał mi zdarzenie z dzieciństwa które spowodowało,że zrezygnowałam ze spontaniczności i szczerości do bliżnich.Założyłam maskę milczenia.
    Po 1szej Komunii św.popełniłam grzech,z którego bałam się wyspowiadać.Coraz bardziej bałam się Boga!
    Grzechy młodości prowadziły do samozakłamywania i oskarżania Boga,że wymaga ode mnie rzeczy niemożliwych...Jakżesz nie rozumiałam Cię Boże,nie dostrzegałam Twej Obecności,Miłości!
    Raniłam Boga swoją nieufnością,smutkiem,niewiarą w sens tego co przeżywam.
    Cierpienia duszy odbiły sięna moim zdrowiu.Byłam coraz bardziej zdeformowana,obolała,utykająca.Poddałam się 3krotnie operacji bioder.Każda poprawiała mój stan zdrowia, ale była też skokiem w odkrywaniu troski i opieki P Boga,także obecności przy mnie Matki Bożej.Czułam się uzdrawiana z ran duch. młodości i dzieciństwa.Ostatnia operacja była 13go maja potem dni powrotów do chwil,kiedy przez kolejne zranienia słabością odcinałam się od Boga i ludzi.Powroty do tych chwil już nie bolą,otwierają me oczy na miłującą Obecność Boga i Maryji w mym życiu,nieustanną troskę i obdarowywanie.Rodzi się coraz więcej wdzięczności za wszystko co przeżyłam,za słabości za bezradność,która przywołuje Serce Boże.DziękujE Matce Bożej,że mnie prowadzi tą drogą.
    JK

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy myślę jakim jestem dzieckiem, szarpią mną skrajności. Pierwsze co mi przychodzi do głowy to cała lista oskarżeń, ale jak się nad tym głębiej zastanawiam, widzę że bardzo dużo jest takich chwil w których, Pan Jezus czyni mnie bezradną, wbrew mojemu usilnemu staraniu żeby sobie ze wszystkim poradzić, dać radę, być dzielną. Problem tkwi w tym, że łatwo przychodzi mi racjonalizowanie tych momentów i chyba ciągle nie dowierzam, że to nie mi się coś udało, że to nie ludzie pomogli, że to nie sytuacja tak się ułożyła. I niby wiem i mam pewność, a zawsze jest jakaś odrobina tej niepewności. Brak ufności, i strach przed tym co to będzie. Choć tysiące razy okazuje się potem, że tak było najlepiej i że Pan Jezus wiedział rzeczy o których mi nawet się nie śniło pomyśleć.
    Być dzieckiem - hym najbardziej jestem dzieckiem kiedy widzę w sobie ogromną potrzebę opowiedzenie tego wszystkiego co się we mnie dzieje, jak sześciolatek, który wrócił z podwórka, nie lubię tego...A z drugiej strony jest mi tak strasznie trudno nawiązać taką relacje sześciolatka z Panem Jezusem.
    Ufam Panie Jezu że Ty potrafisz stworzyć ze mną taką relacje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Słowo Opiekuna naszej Grupy dzielenia:
    "Zmierzyć się z prawdą o własnej słabości - to wejść na drogę wiary.
    Duch świata eliminuje wszelką słabość. Słabości się ucieka i nie akceptuje jej.
    Dlatego widzieć swoją słabość przed Bogiem oznacza przyjąć siebie i prawdę o sobie.
    Obszar słabości ludzkiej jest miejscem spotkania się z Bpgiem.
    Nie akceptując słabości, człowiek uniemożliwia sobie relację z Panem Bogiem.
    A czy przed Bogiem można nie być słabym, skoro jest się stworzeniem i jeszcze ułomnym, często z własnej woli?
    Słabość człowieka jest przestrzenią dla Boga."
    ks. Marek Bąk, 23.09.2009

    OdpowiedzUsuń